"Ze względu na pogodę musieliśmy trochę zmodyfikować plan. Po wyjściu z bazy w niedzielę 11 lutego dotarliśmy do pierwszego obozu Plaza Canada 5050 m n.p.m. Następnego dnia poszliśmy do obozu Nido de Condores 5610 m n.p.m. Tam złożyliśmy depozyt (część ciepłych ubrań, jedzenie na kolejne dni, gaz potrzebny do gotowania), po czym na noc wróciliśmy niżej, do Plaza Canada. Kolejnego dnia, 13 lutego, przenieśliśmy obóz wyżej, w miejsce złożonego dzień wcześniej depozytu w Nido de Condores 5610 m n.p.m. Tam spędziliśmy noc z 13/14 lutego" - piszą średzcy podróżnicy.
"Według założonego wcześniej planu, mieliśmy spędzić tam 2 noce, ale pogoda zaczęła się zmieniać i postanowiliśmy przyspieszyć podejście. Tak więc kolejnego dnia, czyli 14 lutego, pakując tylko najpotrzebniejsze rzeczy przenieśliśmy obóz najwyżej, jak tylko było to możliwe, czyli do Plaza Corella 6000 m n.p.m. omijając nieco niżej położony obóz Berlin. Atak szczytowy rozpoczęliśmy o 5 rano (wcześniej jest zbyt zimno temperatura w nocy około -20 stopni, plus wiatr). Nad ranem wiatr się uspokoił i bezpiecznie można było wyjść. Potem 10 godzin mozolnie się wspinaliśmy. Ciężko było zwłaszcza na końcowym podejściu, gdzie na wysokości 6600 m ostatnie 360 m idzie się po nachyleniu 45 stopni i więcej, cały czas widząc szczyt, który jest prawie na wyciągnięcie ręki. Ale te zaledwie 360 m idzie się najdłużej, około 2 godziny, mając wrażenie, że wcale się nie posuwamy do przodu" - opisują Maja i Damian Kamińscy.
W końcu po 10 godzinach nasi podróżnicy stanęli na szczycie, zmęczeni, ale szczęśliwi. Było naprawdę ciężko. "To nie jest zwykle wejście na szczyt, biorąc pod uwagę całość włożonej pracy i wysiłek, jaki temu towarzyszy, możemy powiedzieć z całym przekonaniem, że zdobyliśmy najwyższy szczyt obu Ameryk Aconcagua 6960 m n.p.m." - podsumowują.
Maja i Damian Kamińscy piszą: "O całej reszcie, o akcjach ratowniczych, o ludziach, którzy mimo włożonego wielkiego wysiłku nie zdołali wejść na szczyt, pokonani przez chorobę wysokościową i musieli być szybko zwożeni śmigłowcem na dół. Naprawdę ta góra potrafi dokopać. Poznaliśmy tam człowieka, który zaliczył już kilka ośmiotysięczników w Himalajach i to bez tlenu, a tutaj na podejściu musiał odpuścić i zejść do bazy na kilka dni, ponieważ miał objawy choroby wysokościowej. O tym wszystkim opowiemy po powrocie".
Maja i Damian Kamińscy są już zatem bezpieczni. W Polsce wylądują w przyszłym tygodniu.
(kóz)