W ubiegłym tygodniu Sąd Okręgowy w Poznaniu nakazał średziance Elizie Rzun zapewnienie powrotu do Włoch swojej małoletniej córce Elenie. - Nie budziło żadnych wątpliwości sądu, że dziecko we Włoszech miało stałe miejsce pobytu, chodziło tam do przedszkola, miało zameldowanie - mówiła sędzia Anna Goździewicz, która przypomniała też, że sąd w postępowaniu z tzw. Konwencji Haskiej nie ocenia kompetencji rodziców. - Wszyscy mówili pani, że nie może pani wyjeżdżać z dzieckiem z Włoch. Zignorowała pani te ostrzeżenia i jest taki a nie inny wynik tego postępowania.
Ojciec dziecka - Davide poznańskiej telewizji WTK mówił, że cieszy się z decyzji sądu i z tego, że jest przestrzegane prawo. Dziennikarzowi telewizji mówił, że nie chce ograniczać matce kontaktu z córką, ale w to nie wierzy Eliza Rzun. - Jeśli Elena będzie musiała wrócić do Włoch, to złamie jej to serce. Mnie także. Nie wyobrażam sobie, aby tak się stało. Ona dobrze się czuje w Polsce, ma tutaj rodzinę - podkreśla. I zapowiada walkę o możliwość pozostanie córki w naszym kraju.
Sprawa z tzw. Konwencji Haskiej dotyczy uprowadzeń dzieci za granicę. W świetle przepisów, matka zabrała bowiem dziecko bez zgody drugiego z rodziców i wyjechała do innego kraju. Wcześniej nic nie dały mediacje między rodzicami dziewczynki i dlatego sprawą ostatecznie zajął się sąd.
Teraz pełnomocnik średzianki czeka na uzasadnienie postanowienia sądu w Poznaniu. Kiedy je otrzyma, przygotuje apelację. - Ciągle mam nadzieję, że ostateczne postanowienie sądu będzie inne. Choć teraz też byłam przekonana na 99 procent, że wygram sprawę - mówi Eliza Rzun.

Na początku wszystko było dobrze
- Z Davide poznaliśmy się najpierw przez Internet, a potem, jakieś 6,5 roku temu, pojechałam na wakacje do Rzymu i tam już spotkaliśmy się osobiście. Davide przyjechał za mną do Polski. Na początku mieszkaliśmy u moich rodziców w Topoli, a potem wynajęliśmy mieszkanie w Środzie, wreszcie wspólnie kupiliśmy mieszkanie w Ulejnie. Zanim urodziła się nasza córka Elena, już mieszkaliśmy w Ulejnie - opowiada Eliza Rzun.
Z jej relacji wynika, że żyli zarówno ze środków, jakie Davide otrzymywał od swojej rodziny z Włoch, jak i z jej pracy. Kobieta pracowała w markecie w Środzie. Mężczyzna w Polsce miał nie pracować, poza krótkim niespełna trzymiesięcznym okresem pracy w firmie call center. Obywatel Włoch - zdaniem Polski - praktycznie nie pracował też we Włoszech, od dłuższego czasu starał się tam o rentę, czy też świadczenie zdrowotne.
Elena urodziła się pięć lat temu. Jej mama Eliza wykorzystała urlop macierzyński, potem zaległy urlop i wreszcie wróciła do pracy w markecie. - Kiedy byłam w pracy, było to mniej więcej po tygodniu od mojego powrotu do pracy w marketu, Davide zadzwonił do mnie i powiedział, że zrobił sobie herbatę, a córka, która miała wówczas rok i trzy miesiące, poparzyła się. Zwolniłam się z pracy i natychmiast pojechałam do domu. Byłam tak zdenerwowana, że niedaleko domu nie wyrobiłam zakrętu i wjechałam do rowu. Dalej pobiegłam pieszo - opowiada.
Konieczne było wezwanie karetki pogotowia. Jak opowiada Eliza Rzun, dziewczynka miała ślady poparzenia na brzuchu aż po samą szyję, na plecach, ręce. Trafiła do szpitala w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie konieczne było podawanie jej morfiny. Ze szpitala wyszła po tygodniu. - Zdecydowałam się zrezygnować z pracy i zadbać o córkę. Mimo wszystko ekonomicznie jakoś sobie radziliśmy - opowiada.
W tym czasie relacje między Elizą i Davide miały układać się poprawnie. Mężczyzna przez cały czas starał się o przyznanie we Włoszech renty. Konieczne były wyjazdy do Włoch.

Musiałam uciekać
W marcu 2017 roku wyjechali do Rzymu na dłużej, a do Polski przyjeżdżali na krócej. - Doszliśmy do przekonania, że córka powinna pójść w Rzymie do przedszkola. Konieczna była rezydencja, czyli meldunek. Davide wszystko załatwił, a ja się na to zgodziłam. Natomiast przekonał mnie, że ja tego nie potrzebuję, gdyż może wkrótce wrócimy do Polski. Ale kiedy Elena dostała meldunek, a ja nie, poczułam, że wszystko zaczęło się zmieniać - opowiada kobieta.
Eliza pracowała w sklepie kuzyna ojca Davide. Ojciec dziecka nie pracował. Eliza mówi, że mimo iż był prawie przez cały czas w domu, nie zajmował się córką. Narzekał na ból w kręgosłupie. Dzieckiem najczęściej opiekowała się babcia mężczyzny, czyli prababcia Eleny.
- Coraz częściej dostawałam sygnały, że Davide nie chce, abyśmy wracali do Polski. Twierdził, że zostaniemy w Rzymie, bo Elena będzie miała tutaj większe możliwości, a on nie chce wracać do kraju Cyganów, do Środy, gdzie wszyscy piją pod sklepami - mówi Eliza Rzun.
Między parą zaczęło się coraz poważniej psuć. Na przełomie listopada i grudnia 2018 do Rzymu przyleciała rodzina Polki. Wtedy doszło do jednej z pierwszych scysji, bo mężczyzna miał stwierdzić, że ktoś ukradł mu lub zniszczył coś z jego pokoju. Eliza Rzun opowiada o sytuacji, w której jej ówczesny partner miał ją bić, dusić i kopać, co widziała ich córka. Kilka miesięcy później - jak twierdzi kobieta - także podczas kłótni miał ją chwycić na balkonie. - Przechylił mnie przez balkon, jakby chciał mnie zrzucić z siódmego piętra - opowiada.
- Już wcześniej, po pierwszym incydencie, bałam się. Ale teraz zdecydowałam się opowiedzieć o wszystkim mojej siostrze. Doszło też do mnie, że muszę stamtąd uciekać - opowiada.
Po posiedzeniu sądu w Poznaniu Włoch stanowczo zaprzeczał w rozmowie z dziennikarzem, WTK, jakoby kiedykolwiek miało dochodzić do przemocy. Wręcz przeciwnie - twierdził, że to jego była partnerka prowokowała kłótnie.

Bez porozumienia
Dzięki siostrze Eliza Rzun skontaktowała się z Terenowym Komitetem Ochrony Praw Dziecka. Poradzili jej szukania pomocy w Ambasadzie Polskiej w Rzymie. Tam z kolei prawnik obiecał pomoc, ale najpierw konieczny był meldunek w Rzymie. Eliza Rzun zaczęła prosić rodzinę o zameldowanie jej, tłumaczyła, że chce zmienić pracę... Ale rodzina partnera odsuwała kwestie zameldowania.
- Doszło do mnie, że nie mam wyboru, bo nikt mi nie pomoże i muszę uciekać z Włoch - mówi.
Kobieta przekonała Davide i jego rodzinę, aby pozwolili jej pojechać z Eleną na wakacje do Polski. Pojechali na początku maja ubiegłego roku.
Już 21 maja 2019 roku wynajęła prawnika i złożyła do sądu w Środzie wniosek o ustalenie miejsca stałego pobytu dla córki oraz ograniczenie praw rodzicielskich dla ojca Eleny. Tymczasem Włoch złożył do Sądu Okręgowego w Poznaniu wniosek z Konwencji Haskiej, wskazując, że Polka porwała ich dziecko. Domagał się powrotu Eleny do Rzymu. Jakiś czas potem złożył w sądzie w Rzymie wniosek o pobawienie praw rodzicielskich Elizy Rzun.
- On mówi, że utrudniam mu kontakt z córką, ale to nieprawda. Przez cały czas jak byłam w Polsce dzwonił codziennie non stop, czasami po 200 - 300 razy. Rozmawiał z córką przez telefon. Teraz dzwoni rzadziej. Proponowałam, aby przyjechał i abyśmy mogli wspólnie zdecydować o przyszłości naszej córki. Nie chciał. Jeździłam z nią na mediacje, by mogła spotkać i porozmawiać ze swoim ojcem - opowiada Eliza Rzun.
Matka dziewczynki podkreśla, że po miesiącach spędzonych w Polsce Elena słabo mówi po włosku i nie chce wracać do Rzymu. Ale sąd nie chce wziąć pod uwagę, co chce dziecko, które przecież ma już pięć lat. - Elena czuje się w Polsce bardzo dobrze - podkreśla jej mama.
Podczas rozprawy w Poznaniu średziankę poparł rzecznik praw dziecka. Zarówno on, jak i prokuratura chcieli powołać biegłego psychologa, który przeprowadziłby rozmowę z dzieckiem. Ale sąd się na to nie zgodził.
- Chociażbym miała pojechać do prezydenta, zrobię wszystko, ale moja córka została ze mną w Polsce - mówi matka dziewczynki.
We wtorek odbyło się posiedzenie sądu w Rzymie dotyczące pozbawienia praw rodzicielskich Elizy Rzun. Ale rzymski sąd zawiesił sprawę do czasu, aż swoje stanowisko określi sąd w Środzie, który z kolei ma orzec ewentualne ograniczenie praw rodzicielskich ojca dziewczynki. Sąd w Środzie czeka jednak na ostateczne rozstrzygnięcie sprawy z Konwencji Haskiej.
Do sprawy będziemy wracać.
(kóz)