- Na początku lat 90. mój ojciec Włodzimierz pracował w Niemczech w rolnictwie. Kiedyś pojechał na niemiecki szrot i zobaczył mnóstwo złomowanych, czy też na części, samochodów. W tym czasie jego brat pracował w Swarzędzu w Stenie, która kupiła Hutę Katowice. To on namówił ojca, aby otworzyć w Środzie filię Steny i zbierać złom - opowiada Damian Węcławiak. Było to na przełomie 1992 i 1993 roku.
Jako filia Steny nie mieli szans, bo byli zbyt mali. Działali jednak na własny rachunek. Trzeba było jeździć po wioskach, po Środzie i zbierać. Kupili żuka, palnik, złom ładowano szypami.
- Jako dzieciak przyjeżdżałem do ojca na rowerku. Widziałem, jak ciężko pracuje, ale też bardzo podobało mi się to, co robi. W 1998 roku skończyłem technikum i poszedłem na studia zaoczne. Zacząłem pomagać ojcu, ale w końcu stwierdził on, że najlepiej będzie, jak on będzie prowadził swoją firmę Metalstal, a ja otworzę swoją. Po prostu nie zawsze zgadzaliśmy się, jak firma ma działać, ja chciałem szybciej się rozwijać, zaryzykować - opowiada.
Tak powstała firma Dymek. Dlaczego Dymek? - Tak na mnie mówili od podstawówki - śmieje się Damian Węcławiak. - Nie chcę rozwijać tematu, powiem tylko, że bardzo lubiłem w tym czasie pirotechnikę i często było z tego mnóstwo dymu.
Damian Węcławiak szybko zrozumiał, że przyszłość jest w kasacji pojazdów. Jeździł do marszałka województwa i uzyskał zgodę na taką działalność. - Kiedy zaczynałem, pojazdów do kasacji było niewiele. Jeden na tydzień, jakiś stary fiat albo żuk. Ale dziś samochody to połowa złomu, jaki do mnie trafia - opowiada.
Za samochody płaci lepiej niż w Poznaniu. W dużym mieście za złomowany samochód można czasami dostać tylko 300 zł, w Środzie u Dymka 500 zł. - Niedawno przyjechał facet starą nubirą. Okazało się, że z Poznania. Był zadowolony z 500 zł, bo dla niego dodatkowe dwie stówki to wyżywienie na cały tydzień - mówi.
Obecnie Metalstal Dymek przerabia 1 tys. ton miesięcznie złomu. 500 ton to samochody. Reszta to zwykły złom i metale kolorowe. Złom od Dymka trafia do hut w Katowicach, Częstochowie, Ostrowcu Świętokrzyskim. Firma posiada 12 samochodów, w tym kilka tirów. Jak trzeba, to wynajmuje transport. - Zimą huty często cierpią na deficyt stali. Jestem w stanie zorganizować całkiem przyzwoity transport - mówi.
U Dymka pracuje 25 ludzi. Zatrudnia też obywateli Ukrainy.
- Jestem gadatliwy, wszędzie się dogadam, dzięki czemu mogę pochwalić się skutecznością - śmieje się Damian Węcławiak. W działalności pomagała mu przez lata mama Hanna, pracownik banku. W firmie pracuje siostra Olga. Ojciec zmarł dwa lata temu.
- To ojciec nauczył mnie tej roboty - mówi Damian Węcławiak. - Zaraził mnie swoją pasją. Bo ja bardzo lubię to, co robię, pochłania mnie to, ciekawi. I ciągle chcę się rozwijać. Korzystam też z dotacji unijnych, dzięki którym kupiłem część sprzętu.
Dlatego też firma Dymek ma już zakupiony kolejny plac, gdzie będzie można składować złom i rozgląda się za kolejnym.
Zbieranie złomu to także przygoda. Pracownicy firmy wyławiają ciekawe rzeczy, stare żelazka, żyrandole, rowery, instrumenty muzyczne i magazynują dla kolekcjonerów. W biurze przy ul. Brodowskiej stoi sejf (540 kg wagi) z 1856 roku, jaki w sześciu ludzi musieli wynieść z pomieszczeń po piekarni przy ul. Daszyńskiego. - Cztery lata temu włamali mi się do biura. Klucz zostawiłem w zamku, sejf był pusty. Ale zamek zepsuli, klucz ukradli i do sejfu nie mogę się dostać - mówi.
Pracownicy firmy jeżdżą do zakładów po złom. Dymek ma wiele umów i kontaktów. Ale czasami zadzwoni ktoś i powie, żeby zabrać starą wannę i nie chce za nią złotówki, byleby się jej pozbyć. Są też zbieracze, którzy systematycznie dowożą złom na ul. Brodowską. Najbardziej znany jest Krzysztof Szwed. - Nasze społeczeństwo bogaci się. Kiedyś pakowali puszki do bagażnika i przywozili. Teraz mniej im się chce, więc pole do popisu mają zbieracze - mówi Damian Węcławiak.
Minusem biznesu jest niestety to, że zdarza się, że ktoś dostarcza złom pochodzący z kradzieży. - To nie jest dla nas problem, bo wszystko dokładnie dokumentujemy. Ale i tak przyjedzie policja, przeprowadzi dochodzenie. Nigdy nie odbieram takich rzeczy, jak włazy kanalizacyjne. Gonię takich ludzi. A jak kiedyś przynieśli mi pełny worek metalowych elementów skradzionych z nagrobków na cmentarzach, to natychmiast zadzwoniłem po policję. Takich rzeczy nie można tolerować - opowiada.
(kóz)