Właśnie dlatego, przedstawienie przygotowane na tegoroczną Odyseję musiałam obejrzeć bez głównego bohatera - robota dziwnobota. Ale i tak było bardzo ciekawe. Kilkuminutowy spektakl (wg wymogów problemu długoterminowego nie może przekraczać 8 minut) opowiada o rodzince, która sprowadza do domu dziwnobota - robota uczącego się ludzkich czynności poprzez obserwację. Dziwnobot nauczy się więc klaskać, myć zęby i kopać piłkę. Wszystko to w bardzo ciekawej scenografii, która stanowi kolorowe strony olbrzymiej książki.
Skąd te pomysły? - To wszystko musi być „na warsztacie", niczego nie można im powiedzieć wprost - mówi Piotr Pajchrowski, jeden z odysejowych trenerów. - Trener różne rzeczy nam sugerował, mówił, co można by było zrobić, inspirował nas. A resztę już wymyślaliśmy sami - tłumaczy Antosia.
Najbardziej skomplikowane było oczywiście skonstruowanie robota, tym bardziej, że musiał on wykonywać różne czynności i dodatkowo niewiele kosztować (w każdym problemie jest limit funduszy, które można przeznaczyć na spektakl). - Były w zasadzie dwa roboty, ale pierwszy się nie nadał, bo miał łączność radiową, a my nie możemy mieć z robotem żadnej łączności. Musieliśmy więc wywalić go na złom, ale zostawiliśmy silniczki i inne potrzebne i dozwolone rzeczy - opowiada Leon, odpowiedzialny między innymi za sterowanie dziwnobotem. Na finał w Gdyni zbudowali już całkowicie nowego robota, który porusza się - jak tłumaczą w skrócie - na zasadzie wahadła w zegarze z kukułką, napędu z zębatkami i napędu gumowego. Dobrze się do tej konstrukcji przygotowali dzięki warsztatom. Pojechali na warsztaty robotyki w „Laboratorium wyobraźni" UAM i na wystawę wahadeł. W szkole mieli też warsztaty na temat samochodzików na napęd gumowy. Tata Zuzi przeprowadził dla nich warsztat lutowania. - Przy okazji Adaś przekonał się, że lutownica, jak się o nią człowiek oprze, jest bardzo gorąca - śmieje się Piotr, a Adaś pokazuje ślady po bliskim spotkaniu z lutownicą. By dobrze było ich słychać podczas przedstawienia uczestniczyli też w warsztatach emisji głosu.
Poświęcili na projekt bardzo wiele czasu. Spotykali się już od listopada, a kiedy zbliżał się termin konkursu, pracowali popołudniami i po 7, 8 godzin w soboty. Podczas treningów przygotowywali zadanie długoterminowe, wymyślali fabułę i konstruowali robota oraz ćwiczyli zadanie spontaniczne, które poznaje się dopiero w trakcie konkursu, ale pewne rzeczy można wyćwiczyć już wcześniej. Opłaciło się, bo osiągnęli pierwszy sukces - wygrali eliminacje regionalne w Poznaniu, co otworzyło im drzwi do finału w Gdyni.
Bez pracy nie ma Odysei
Po zwycięstwie w regionie znów trzeba było pracować. - Zrobiłem wtedy spotkanie, na którym zadałem pytanie dzieciom i rodzicom - czy jedziemy na finał do Gdyni, by odpocząć, zobaczyć morze i pobawić się w Odyseję rekreacyjnie, czy jedziemy tam powalczyć o dobre miejsce, mimo że jesteśmy najmłodszą drużyną w swojej grupie wiekowej. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że powalczą. W związku z tym intensyfikacja pracy była bardzo duża. Naprawdę dostali w kość i na koniec emocje sięgały zenitu. Ale dzięki temu osiągnęli sukces. To kolejna nauka - że sukcesu nie ma bez pracy - opowiada Piotr Pajchrowski. - Teraz próbujemy tak samo zintensyfikować działania. Ale pewne rzeczy wchodzą w krew. Kiedy wracaliśmy do domu z finału w Gdyni zadzwoniła do mnie mama Soni i zapytała, czy jutro jest odysejowy trening - dodaje ze śmiechem. Oczywiście nie było. Dostali tydzień odpoczynku.
W Gdyni, podczas ogłoszenia wyników, były szalone emocje. Jak wyznają dzieciaki, trochę się spodziewali, ale raczej nie pierwszego miejsca, ale trzeciego, najwyżej drugiego. - Kiedy nas wyczytali, to było wielkie szaleństwo. Jeden wieli pisk i krzyk - opowiadają dzieciaki. Rywalizowali z 14 drużynami. Mieli 10 punktów przewagi nad drużyną z drugą nagrodą. Ale w Ameryce konkurencja będzie większa, bo drużyn w ich grupie może być aż 70 - 80.
Teraz codziennie po trochu „popychają temat". Scenariusz został już przetłumaczony na język angielski. Ale pewne szczegóły trzeba było dostosować do realiów amerykańskich. I tak piłka nożna została zamieniona na baseball, polska wyprzedaż zmieniona na amerykański „czarny czwartek". Robot został rozłożony, bo trzeba przećwiczyć spakowanie go w walizkach (przesłanie pocztą lotniczą jest zbyt drogie i ryzykowne) i potem złożenie ponowne tak, aby nie doznał „uszczerbku na konstrukcji". To składanie będą ćwiczyć już tu, na miejscu. W USA będą mieli dzień na złożenie dziwnobota. - Szkoda, że nie polecimy specjalnym, odysejowym samolotem - rozmarza się Zuzia. - Na to potrzebowalibyśmy trochę więcej sponsorów - sprowadza wszystkich na ziemię trener Piotr.
Bez sponsorów nie ma finału
Grupa ma wsparcie od całej społeczności szkolnej. Wszyscy zaangażowali się w zbieranie pieniędzy na ich wyjazd do USA. Dyrektor Roma Konieczna zarządza szkolnym sklepikiem, z którego dochód idzie na odyseję. Rodzice odyseuszy zagrają też w spektaklu „Jaś i Małgosia", który zaprezentowany zostanie 8 maja w OK, a z którego dochód przeznaczony zostanie na Odyseję.
Na Facebooku jedna z mam uruchomiła konto na „Zrzutka.pl", gdzie każdy może wpłacać datki. Wpłacono już prawie 3 tys. zł. Nie szczędzą też średzkie firmy. Pokrycie lwiej części wydatków zadeklarowali burmistrz Wojciech Ziętkowski i starosta Marcin Bednarz. - Bez tego „pakietu startowego" nie mielibyśmy w ogóle o czym marzyć. Koszt wyjazdu wyniesie ok. 75 - 80 tys. zł. Ale jesteśmy na dobrej drodze, grubo za połową stawki - cieszą się trenerzy - Piotr Pajchrowski i Agata Szymańska.
Mistrzostwa w USA potrwają od 23 do 28 maja. Odyseusze będą wtedy mieszkać w Michigan na campusie studenckim. Średzianie liczą też na to, że uda im się załapać na program homestay'owy, czyli czas już po konkursie, kiedy przez 5 dni będą przebywać u amerykańskich rodzin. Wszystko zależy od tego, czy znajdą się chętne rodziny na ich przyjęcie.
Podczas trwania konkursu przydzielona im też zostanie tzw. drużyna kumpelska z innego zakątka świata. Obie drużyny będą miały wspólne zadania do wykonania, ale przede wszystkim będą musiały się ze sobą porozumieć pomimo bariery językowej.
Słowem - i dla trenerów i dla dzieci będzie to wspaniała przygoda. Dzieciaki już teraz cieszą się na lot samolotem. - Do niedawna myśleli, że Ameryka leży gdzieś niedaleko. Jak pokazałem im na mapie, gdzie to jest i że polecimy 11 godzin, m.in. nad oceanem, Tosia stwierdziła, że zdecydowanie ma chorobę lokomocyjną - śmieje się trener Piotr.
Hanna Sowa