Kobieta zmarła w kilka minut po podaniu jej leku uspokajającego. Zgonu pacjentki, która była w sali nadzoru kardiologicznego, ale nie była podłączona do urządzeń monitorujących parametry życiowe, nikt nie zauważył. O tym, że pacjentka nie oddycha, personel medyczny, poinformowała rodzina.
Maria Szulda do średzkiego szpitala przyjęta została 12 grudnia ubiegłego roku, kilka dni po swoich 77. urodzinach. Do szpitala trafiła z powodu niewydolności krążeniowo - oddechowej. 16 grudnia rano M. Kmieciak przyszła z synem do szpitala, by odwiedzić chorą. Pani Małgorzata opowiada, że w szpitalu byli około 8:13. Jej mama leżała w sali nadzoru kardiologicznego. Kobieta miała leżeć na boku, była spokojna i cicha. Zdziwiło ich to, że nie jest podłączona do żadnej aparatury medycznej, miała tylko „wąsy" od tlenu w nosie.
Kobieta z synem stali na korytarzu tuż obok dyżurki pielęgniarskiej. W środku byli lekarze i pielęgniarki. Słyszeli, o czym w środku rozmawiano. - W pewnym momencie ktoś powiedział, że trzeba podać lekarstwo i dodał: „chcecie, żeby wam wariowała"? Później pielęgniarka weszła do sali, w której leżała mama. Usłyszałam, jak moja mama krzyczy, wzywa pomocy, nie chciała, żeby robili jej ten zastrzyk - opowiada pani Małgorzata. Reanimacji nie było
Kobieta opowiada, że po zastrzyku jej mama została sama. Oni stali na korytarzu czekając na rozmowę z lekarzem. Po kilku minutach weszli do sali. - To mój syn pierwszy zobaczył, że babcia nie oddycha. Miała do połowy granatowe ręce. Zaalarmowaliśmy personel medyczny, ale lekarz nie podjął akcji ratunkowej. Powiedział nam, że w takim wieku i przy tylu schorzeniach nie reanimuje się pacjentów - mówi M. Kmieciak.
M. Kmieciak z synem niemalże natychmiast podjęli decyzję o powiadomieniu policji. Ich zdaniem, śmierć kobiety mogła być skutkiem błędu medycznego. Kobieta mówi wprost, że chce wiedzieć, czy lekarstwo które zostało podane jej matce nie miało wpływu na zawał serca. Poza tym zarzuca oddziałowi brak dobrej opieki - w sali, która powinna być na stałe obserwowana przez pielęgniarkę, nikt nie zauważył, że kobieta umiera. Pacjentka nie była podłączona do aparatury. - Mama umierała sama, a my staliśmy za drzwiami - mówi M.. Kmieciak.
Kobieta opowiada, że po przyjeździe do szpitala policji zeznania składali lekarze oraz pielęgniarki i pielęgniarz, którzy byli tego dnia na dyżurze. Policjanci zdecydowali o zabezpieczeniu ciała zmarłej kobiety. Rodzina oficjalnie złożyła na policji zawiadomienie o możliwości popełnienia na oddziale wewnętrznym przestępstwa.
Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Środzie. Sekcja zwłok przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej w Poznaniu wykazała, że przyczyną śmierci był zawał serca u osoby ze znacznym stopniem przerostu mięśnia sercowego i zaawansowaną miażdżycą tętnic wieńcowych. Rodzina zmarłej chce jednak wiedzieć czy do zawału nie przyczyniło się podane na kilka minut przed śmiercią lekarstwo.
Sprawa w prokuraturze toczy się od kilku miesięcy. Prokurator rejonowy Grzegorz Gucze nie wypowiada się ze względu na dobro prowadzonego śledztwa. Potwierdza tylko, że zarówno Sąd Rejonowy w Środzie, jak i Sąd Okręgowy w Poznaniu nie zwolnił z tajemnicy lekarskiej ordynatora oddziału wewnętrznego Arkadiusza Wysockiego, który jak wynika z dokumentacji miał zlecić podanie leku.
Średzka prokuratura przesłuchała jedną z pielęgniarek, która miała wówczas dyżur na oddziale i cały materiał dowodowy przesłany został do Zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku. Na opinię biegłego czekać trzeba będzie około pół roku. Do czasu uzyskania opinii sprawa w prokuraturze jest zawieszona.
Szpital ukrywa prawdę
- Mama chorowała od dawna, ale przecież mogła jeszcze żyć. Jeśli lekarze nie chcieli jej leczyć, mogli wypisać do domu. Opiekowałabym się nią - mówi M. Kmieciak. - Teraz zamiast opiekować się nią, podlewam codziennie kwiaty na jej grobie. Chcę wiedzieć, dlaczego nie żyje. I będę walczyć do końca, by dowiedzieć się prawdy. Teraz szpital tłumaczy się i kłamie.
Zdaniem M. Kmieciak, jej mama nie miała opieki w szpitalu. Teraz jest tego w zasadzie pewna po tym, jak porównała notatkę policyjną sporządzoną w dniu śmierci jej mamy i zeznania złożone przez pielęgniarkę. Gromadzi całą dokumentację, by nic nie umknęło. Wskazuje na różnice w zeznaniach złożonych ustnie przez personel medyczny w dniu śmierci mamy, zeznania pielęgniarki sprzed kilku dni i zapis protokołu po sekcji zwłok. Dwie najważniejsze różnice, to: ilość podanego leku - lekarz, zdaniem córki zmarłej, zlecił dawkę 5 mg i tak jest w notatce policyjnej. Tymczasem w protokole i zeznaniach pielęgniarki mowa jest o 2,5 mg; w protokole jest też mowa o tym, że lek został podany w obecności neurologa. Pielęgniarka zeznała tymczasem, że podawała go przy pomocy pielęgniarza, który pomógł jej przytrzymać niespokojną pacjentkę.
M. Kmieciak zastanawia się, po co jej mamie podawano środki uspokajające. Była w szpitalu dzień przed śmiercią mamy, po południu. Kobieta spała. Zdaniem M. Kmieciak, miała podany ten sam lek w dawce 2,5 mg. - Tak - mówi kobieta - wynika z dokumentacji medycznej.
Trzeba jednak dodać, że o hałaśliwym zachowaniu pacjentki, jej okrzykach i nielogicznych wypowiedziach mówił nie tylko personel medyczny, ale i jeden z pacjentów oddziału, którego policja przesłuchała w dniu śmierci M. Szuldy.
W zeznaniach są też zapiski na temat wyrywania kabli od urządzeń monitorujących przez pacjentkę. Dlatego, zdaniem białego personelu, była ona chwilowo odłączona od aparatury. I taki widok zastała rodzina jak przyszła do szpitala.
Chcemy poznać prawdę
Szpital sprawy nie komentuje, nie odpowiada na zarzuty M. Kmieciak, bo nie może. Ordynator oddziału A. Wysocki nie został zwolniony przez sąd z tajemnicy lekarskiej. Tak zresztą jak i pozostali lekarze. Szpital, jeśli chodzi o kwestie medyczne, musi czekać na opinię biegłego. - Wierzymy, że wykaże ona, że nie popełniono błędu medycznego - mówi prezes szpitalnej spółki Filip Waligóra.
Jeśli chodzi natomiast o zarzuty o złą opiekę w sali nadzoru, o to że nikt nie zauważył, że pacjentka umarła, to tu szpital pod koniec ubiegłego roku, po tym zdarzeniu, zarządził na internie szczegółową kontrolę procedur, przede wszystkim pielęgniarskich. - W wyniku tej kontroli uznaliśmy, że potrzebne są zmiany w zarządzaniu tym oddziałem. Zostały wprowadzone zmiany, zmieniła się pielęgniarka oddziałowa. Co do wydarzeń z 16 grudnia, nie będę tego komentował, bo to byłoby słowo rodziny przeciwko słowu pielęgniarek. Nie chcę wyrokować, jak to wyglądało. Czekamy na opinię biegłego, na wyjaśnienie sprawy przez prokuraturę. Nam również zależy na tym, żeby prawda ujrzała światło dzienne, choć mam świadomość, że to będzie trudne. - mówi F. Waligóra.
Prezes szpitalnej spółki zapewnia też, że wszyscy pacjenci szpitala mogą się tu czuć bezpiecznie. Niezależnie od oddziału. Zapewnia też, że sala nadzoru kardiologicznego jest monitorowana przez personel pielęgniarski przez całą dobę.
A. Piątek