- Miało być Denali na Alasce w maju w 2020 roku, ale niestety pandemia pokrzyżowała te plany. W tym roku było oczekiwanie na „pandemiczne okno pogodowe" i nadzieja, że może uda się jakąś górską wyprawę pocieszenia zorganizować. Biorąc pod uwagę to, że od roku regularnie trenowałem na ściance wspinaczkowej postanowiłem poszukać góry gdzie nie będzie „deptania śniegu", a będzie można trochę technicznie powspinać się na dużej wysokości - opowiada Mariusz Jaworski ze średzkiego Klubu Szalonego Podróżnika, mieszkaniec Dominowa. - Z drugiej strony, projekt miał być zorganizowany tak, aby łatwo można było wszystko odkręcić w przypadku zaostrzenia obostrzeń. Był jeszcze jeden aspekt - miłość do Afryki. Wcześniej wspinałem się już w Maroko oraz w Tanzanii i marzyłem, aby wrócić na czarny ląd. Wybór padł na górę Mount Kenya.
Mount Kenya to masyw wulkaniczny w Kenii, wysokość 5199 m n.p.m. najwyższy szczyt w Kenii i drugi szczyt w Afryce po Kilimandżaro. Leży nieznacznie na południe od równika, około 150 km na północ od stolicy Kenii - Nairobi.
Wyprawa odbyła się w okresie od 1 do 10 września. - Przygotowałem ją sam i sam poleciałem do Kenii, korzystając na miejscu z usług lokalnej agencji. Sama podróż była długa i wyczerpująca - mówi. Od wyjazdu pociągiem do Warszawy do przybycia do obozu Road Head Camp na wysokości 3300 m n.p.m. w Kenii, w podróży spędził 32 godziny. Potem czekała go wędrówka około 14 km do obozu Minto's Camp na wysokości 4200 m n.p.m.
Większość wędrowców, którzy deklarują, że „wspięli się na Mt Kenya", zwykle dotarła tylko na szczyt Lenana 4985 m n.p.m. ponieważ zdobycie dwóch pozostałych wierzchołków wymaga sporych umiejętności wspinaczkowych i doświadczenia. Tzw. North Face Standard Route - czyli jedna z dróg wspinaczkowych na Batian 5199 m n.p.m. (najwyższy wierzchołek Mount Kenya) wyceniany jest na IV+ w skali UIAA i wymaga poprowadzenia 18 wyciągów. Dla niewtajemniczonych - jeden wyciąg to odległość między dwoma stanowiskami asekuracyjnymi wyznaczona przede wszystkim długością używanej liny (najczęściej około 60 m).
Atak szczytowy zaczął się około 5:30 .- O godzinie 6:30 byliśmy razem z moim przewodnikiem Johnem pod ścianą, gdzie zaczyna się droga wspinaczkowa. Zaczęło już świtać, więc mogliśmy zacząć się wspinać już bez czołówek - mówi Mariusz Jaworski. - Nigdy wcześniej nie wspinałem się w tak trudnym terenie na takiej wysokości około 5000 m n.p.m., co szybko dało się odczuć po kilku pierwszych bardziej wymagających momentach. Technicznie byłem przygotowany dobrze, więc nie miałem trudności pokonaniem „problemów" wspinaczkowych, ale czasem mocno dawał się we znaki brak tlenu. Na tej wysokości jego zawartość w atmosferze zwykle jest o połowę niższa niż na poziomie morza.
Po długiej i żmudnej wspinaczce, około godziny 14:30 stanęli na szczycie Mount Kenya. - Byłem szczęśliwy i wyczerpany. Dzień wcześniej z Johnem ustaliliśmy, że jak nie dotrzemy do szczytu około godziny 13:00, to trzeba będzie zawrócić ze względów bezpieczeństwa. Jak się okazało, o 13:00 mieliśmy jeszcze przed sobą kilka wyciągów. Ponieważ pogoda była stabilna i miałem jeszcze duży zapas sił, postanowiliśmy jednak zaryzykować i wspinać się dalej. Bez doświadczonego na tej drodze Johna byłoby to bardzo ryzykowne, ponieważ groziło, że zastanie nas zmrok przed zejściem na dół - mówi.
Na szczycie zrobił jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć i bez zbędnej celebracji szybko ruszyli w drogę powrotną.
Cały atak szczytowy zajął im koło 16 godzin. Następny dzień to mozolne zejście w dół i dotarcie do bramy parku, gdzie mieszkaniec naszego powiatu podziękował swojemu team-owi przy okazji wręczając im tradycyjny napiwek, który jest tam właściwie obowiązkowy. Dla tragarzy czy kucharza to największa część zarobku za 6 dni wyprawy. Na koniec wspólne zdjęcie i powrót autem 4x4 do Chogorii, gdzie czekał kolejny samochód, którym dojechał do stolicy Kenii - Nairobi. Do hotelu dotarł już po zmroku i to był pierwszy raz od 6 dniu, gdy mógł wziąć prysznic i wyspać się w normalnym łóżku.
(k)