Mieszka obok Wersalu. Wyjechała 34 lata temu: Grażyna Planque - średzianka spod Paryża
Grażyna Planque mieszka we Francji od 34 lat. Ale pochodzi ze Środy, odwiedza od czasu do czasu nasze miasto i śledzi, co się w nim dzieje
Ze średzianką niedawno umówiliśmy się na rozmowę w naszym cyklu "Średzianie zdobywają świat". Wydarzenia w Paryżu, zamachy bombowe w piątkowy wieczór, w wyniku których zginęło ponad 130 osób, sprawiły, że nasza rozmowa dotyczyła głównie tragicznych wydarzeń.
Wyjechała tuż przed stanem wojennym
Grażyna Planque urodziła się w Środzie w 1954 roku. Jej panieńskie nazwisko brzmi Cierpka.
W Szkole Podstawowej nr 3 jej pierwszą nauczycielską była Danuta Chodkowska. Jej pierwszy elementarz to "Ala ma kota".
Maturę zrobiła w średzkim Liceum Ogólnokształcącym. Potem ukończyła romanistykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wyjechała z Polski krótko po ślubie, 22 listopada 1981 roku. 13 grudnia ogłoszono w Polsce stan wojenny... - Zamach stanu - mówi Grażyna Planque. - Nie miałam wiadomości od moich bliskich prawie do kwietnia następnego roku.
Mieszka w małym 14-tysięcznym mieście Fontenay-le-Fleury, zaledwie 7 km od Wersalu, gdzie wraz z rodziną często jeździ na rynek kwiatowy oraz do parku, i 25 km od Paryża, który uwielbia. Grażyna ma trzy córki. Najstarsza Natalia jest szefem ekipy w kinie UGC w Bordeaux, Cecylia pracuje jako inżynier w Anglii, a najmłodsza Zosia jest dziennikarką, robi reportaże. Zosia zdobyła pierwszą nagrodę UNESCO za reportaż o wysiłkach, jakie miasto Bordeaux robi, aby zintegrować obcokrajowców. Mąż Grażyny jest na emeryturze. Był rzemieślnikiem, po wypadku w pracy przeszedł na rentę.
Zapytał o drogę
Męża Jeana Claude'a poznała... w Środzie. - Mieszkaliśmy przy ul. Prądzyńskiego. Zatrzymał się samochód koło naszego domu. Zapytali mojego kuzyna o drogę do Katowic, a dlatego że kuzyn wiedział, że uczę się francuskiego, przyprowadził ich do domu. Rok później wyszłam za Jeana Claude'a - opowiada Grażyna.
Mąż średzianki urodził się w Wersalu. Teraz mieszka tam najmłodsza ich córka. Córki nie mówiły po polsku. Teraz języka uczy się Cecylia.
Grażyna Planque jest urzędnikiem, pracuje w Urzędzie Miejskim, w sektorze który zajmuje się prawie wszystkim: zapisami szkolnymi, zmianami w rezerwacjach szkolnych, dowodami osobistymi, informacją ogólną. - Niedługo, w przyszłym roku emerytura. Będziemy mogli jeździć do Paryża na wystawy - mówi.
Grażyna ostatni raz w Środzie była 7 lat temu. Ma tutaj kuzynkę Marię Mendykę. Jest z nią w stałym kontakcie. - Kiedyś wrócę, nie zapomina się miasta rodzinnego, liceum, kolegiaty - opowiada. I śledzi na bieżąco w internecie, co się dzieje w naszym mieście.
Świeczki w oknach domów
Z Grażyną Planque rozmawialiśmy w niedzielę. Zaledwie dwa dni po zamachach w Paryżu. Tak opowiada o swoich ostatnich odczuciach i obserwacjach.
W sobotę rano, kilkanaście godzin po zamachach, na ulicach panowała cisza. Widać było mniejszy ruch, mało ludzi. Wiadomości napływały jedna po drugiej. Często były sprzeczne, wykluczały się. Byłam rano w pracy w Urzędzie Miejskim. Wielu ludzi telefonowało, pytało czy będziemy organizować hołd dla ofiar zamachów, podobnie jak to było w przypadku ataku na redakcję "Charlie Hebdo".
Teraz dowiadujemy się, że przynajmniej część zamachowców mieszkała w Belgii. Znaleziono tam ślady.
Zosia, która jest dziennikarką, pracowała w nocy z piątku na sobotę do godz. 5:00 rano. Ale nic nie mówiła, nie opowiadała. Powiedziała tylko, że to był bardzo trudny i ciężki reportaż. Zginęli prawie sami młodzi ludzie.
Dziś ciężko myśleć, że na Gwiazdkę domy w Paryżu, we Francji będą w żałobie...
Na razie nikt nie mówi głośno, jak mogło dojść do zamachów. Może przyszło trochę rozluźnienia kontroli? Może trzeba zmienić zasady przyjęć obcokrajowców? Senat zbiera się na sesję wyjątkowo jutro w Wersalu. Na razie mamy "état d'urgence", co można tłumaczyć jako stan wyjątkowy.
To straszne, że młodzi ludzie muszą oglądać te sceny. Że tak wielu młodych zginęło. Ale takie zamachy mają miejsce także gdzie indziej. Ktoś powiedział, że płacimy wysoką cenę za ataki lotnicze francuskiego wojska w Syrii. Ale to jest tylko czyjeś zdanie.
W niedzielę byliśmy w Castoramie. Pełno ludzi. Ochrona sprawdza torebki, ale ludzie robią raczej to, co robili. Każdy jest jednak przekonany, że to nie koniec, że jeszcze będzie nowy atak. Tym bardziej, że święta Bożego Narodzenia wiążą się tutaj z jarmarkami gwiazdkowymi, dużymi zgromadzeniami ludzi. Dziś każdy poddaje sie kontrolom bez problemu. Ale każdy też myśli o rodzinach ofiar. W sobotę w oknach zapalono wiele świeczek.
Zmieniłam moją fotografię na Facebooku. Teraz widnieje tam herb Paryża i dewiza miasta "Fluctuat nec mergitur", co znaczy - rzuca nim fala, lecz nie tonie.
Zbigniew Król