Dorota Orłowska jest miłośniczką podróży i dobrej kuchni. Zwiedziła Europę, obie Ameryki, była w Azji i Afryce. Od dawna szuka ciekawych smaków. Stara się je zapamiętać, a potem po powrocie do Polski odtworzyć jedzone potrawy. Znajomi, który byli w Maroku mówią, że przygotowuje identyczną jak tam harirę, czyli marokańską zupę, a jej curry jest tak samo smaczne jak w Tajlandii.
Zbigniew Król - Co było pierwsze? Chęć poznawania świata, czy miłość do gotowania?
Dorota Orłowska - Chęć podróżowania i poznawania świata. Pochodzę ze Stargardu Szczecińskiego. Na Uniwersytecie Szczecińskim studiowałam ekonometrię.
I wszystko zaczęło się podczas studenckich czasów. Ze znajomymi ruszyliśmy w Polskę, na Mazury i w Bieszczady, potem była Ukraina i Krym, na koniec już za ostatnie pieniądze piękna Praga. Nie było nas stać na podróż do krajów zachodnich. Mieliśmy po 100 dolarów w kieszeni i ogromną chęć poznawania świata. Udowodniliśmy sobie, że za niewielką kwotę można zorganizować sobie wyjazd daleko i na długo.
W czasie studiów wzięłam też udział w programie Camp America, czyli studenckim wyjeździe wakacyjnym, było to połączenie pracy w Stanach Zjednoczonych i zwiedzania.
W USA zostałaś na dłużej. Dlaczego?
Podczas kolejnego wyjazdu miałam już skończone studia i pomysł na podyplomówkę, ale postanowiłam zostać dłużej. I tak zeszło kilka lat. Tam poznałam mojego przyszłego męża Przemka, który był ze Środy. Po roku pracy w Nowym Jorku kupiliśmy samochód, przejechaliśmy z wybrzeża wschodniego na zachodnie, aż do Kalifornii, w której zasiedzieliśmy się trochę (śmiech).
Potem był już Meksyk i prawie cała Ameryka Południowa, czyli wyprawa z plecakami, trwająca prawie pół roku.
Po powrocie do Polski szukacie jednak możliwości zwiedzania. Ale wiem też, że szukacie okazji, by podróże byty stosunkowo tanie. Jak wam się to udaje?
Musimy podróżować tanio, bo nie stać nas na drogie wyjazdy. Najważniejsze to kupić lotniczy bilet stosunkowo wcześnie, potem można zbierać na cały wyjazd, opracowując dokładnie trasę. Bardzo pomocne są strony typu fly4free.pl, loter.pl czy flippo.pl, które informują, gdzie szukać tanich biletów.
Dokąd udało wam się kupić tanie bilety?
Dla mnie numerem jeden był bilet lotniczy do Wenezueli, za 1200 zł w dwie strony. Taki bilet kosztuje normalnie około 5 tys. zł. Do Rzymu polecieliśmy kiedyś za 36 zł, a z Hiszpanii do Maroka za 1 euro.
Oczywiście, są to super okazje i często wiążą się z błędem przy naliczaniu podatku. Przy bilecie do Caracas po prostu system nie naliczył go.
Niestety, zwykle trzeba czekać na promocje. Linie lotnicze wypuszczają niewielką partię biletów w bardzo atrakcyjnej cenie. Kto pierwszy, ten lepszy. W takich przypadkach trzeba podejmować decyzję od razu.
Z tych wszystkich miejsc, które odwiedziliście, które są dla was najbardziej szczególne?
Na pierwszym miejscu postawiłabym Meksyk. Tam uwielbiają Polaków ze względu na osobę papieża Jana Pawła II i ogromne zamiłowanie do piłki nożnej. To piękny, chociaż biedny kraj, niezwykle kolorowy i przepyszny, z uśmiechniętymi ludźmi.
Tak naprawdę, jak się kocha podróże, to cała Ameryka Południowa czy Azja są rewelacyjnymi destynacjami. Zdecydowanie dużo tańszymi niż Europa.
Były podczas tych podróży chwile grozy?
Ani razu. Może dlatego, że też nigdy nie kusiliśmy losu, unikaliśmy podejrzanych uliczek w wielkich metropoliach. Korzystaliśmy również z couchsurfingu, czyli miejsc do spania oferowanych przez mieszkańców danego miasta, którzy jednocześnie stawali się naszymi przewodnikami i opiekunami. W ramach odwdzięczenia się przygotowywaliśmy dla nich polskie dania, opowiadaliśmy o Polsce, o polskim kinie, muzyce.
Ale był też kierunek azjatycki...
Po urodzeniu Jaśka postanowiliśmy kontynuować nasze podróże. Kiedy miał 1,5 roku ruszyliśmy do Tajlandii, w zeszłym roku zwiedziliśmy Hongkong i Wietnam. Azja jest wymarzonym miejscem do podróży z dziećmi. Azjaci kochają maluchy, a one otwierają serca lokalnej społeczności. Z Jaśkiem robili sobie zdjęcia, filmowali go, traktowali jak białego słonia, którego dotknięcie da im szczęście. Tak myśleliśmy. Ale chodziło o coś innego. Co nam się może wydać dziwne, młode kobiety wierzą, że dzięki dotknięciu białej skóry dziecka, ich karnacja stanie się jaśniejsza. A o tym właśnie marzą, stosując kremy rozjaśniające skórę.
A kiedy kuchnia stała się tak ważna?
Chyba na studiach, gdzie musiałam sama przygotowywać sobie posiłki. Potem, podczas podróży, poznawałam nowe smaki i one inspirowały mnie do poznawania innych kuchni. Pomyślałam, że jeśli chcę coś ugotować, to muszę najpierw posmakować, by móc odtworzyć dane danie. Sam przepis to za mało.
A skąd się wziął pomysł foodtrucka?
W ubiegłym roku byłam na tygodniowych zaawansowanych warsztatach u Kurta Schellera, który pomógł mi w podjęciu decyzji o rozpoczęciu przygody z gastronomią. Na kurs namówił mnie kolega Michał, który chciał, abyśmy razem coś otworzyli. Niestety, musiałam zrezygnować, Jasiek był już w drodze, a Święta Krowa na Kwiatowej niezmiennie bryluje na mapie kulinarnej Poznania.
Dzisiaj, w ramach przyjacielskich stosunków, Poco Loco korzysta z kuchni Świętej Krowy, przygotowując np. dania jednogarnkowe.
Będą nowości w Poco Loco?
Na pewno. Czekamy tylko na nowe inspiracje (śmiech).