W ostatnim czasie Aneta Kłopot-Wartecka była prezesem spółki Agencja Rozwoju Kapitału Ludzkiego zajmującej się szkoleniami, doradztwem zawodowym i personalnym. Przez wiele miesięcy prowadziła też batalię o przywrócenie do pracy po dyscyplinarnym zwolnieniu we wrześniu 2017 roku przez ówczesnego starostę Marcina Bednarza. Od kilku dni wiadomo, że skutecznie.

Zbigniew Król - Jak w pani opinii, ale także opinii pani prawników mogła zakończyć się sprawa, jeśli PUP i pani nie doszlibyście do porozumienia? Czy w grę wchodziłoby także wysokie odszkodowanie?
Aneta Kłopot-Wartecka - Zgodnie z tym, co przekazał mi mecenas Paplaczyk, zajmujący się moją sprawą, moje przywrócenie do pracy nie budziło w jego odczuciu wątpliwości, gdyż nie zaszły żadne okoliczności, które pozwoliłyby na zwolnienie mnie w trybie art. 52, czyli zwolnienia dyscyplinarnego. Jako dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy nie zrobiłam nic, co pozwalałoby na zastosowanie tego właśnie przepisu. Nawet blef z nagrywaniem, będący wynikiem ciągłego upokarzania mnie przez byłego starostę Marcina Bednarza, miał związek z moją pracą w spółce, którą miałam nieszczęście i na rozkaz zarządzać. Oczywiście spór sądowy mógłby trwać przez kolejne miesiące, zaś wartość należnego mi odszkodowania byłaby z dnia na dzień coraz wyższa. Na dzień dzisiejszy wynosiłoby przeszło 80 tys. zł, zaś w ugodzie zawarliśmy kwotę 20 tys. zł, czyli czterokrotnie mniej.

Jest pani obecnie prezesem dobrze prosperującej spółki, dlaczego więc chce pani wrócić na tak mało intratne stanowisko? Nie jest pani szkoda rzucać tak rozwojową pracę?
Firmę zostawiam w dobrych rękach i wiem, że nowy zarząd będzie kontynuował to, co rozpoczęłam. Oczywiście, że nie jest to łatwa decyzja, ale powrót do Powiatowego Urzędu Pracy to dla mnie przede wszystkim kwestia honoru, ale też powrót do miejsca, z którym przez 10 lat mocno się związałam. To też ukłon wobec wielu osób, które przez te dwa lata mi kibicowały i wierzyły, że jestem w stanie pokazać, że warto walczyć o swoje. Chcę, żeby wszyscy, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji wiedzieli, że nie muszą poddawać się decyzjom złych ludzi, tylko muszą znaleźć w sobie siłę do walki, a wówczas osiągną zamierzony cel.

Na jakich warunkach wraca pani zatem do PUP?
Zgodnie z ugodą, wracam na stanowisko dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy. Szczegóły będę znała dopiero po spotkaniu ze starostą. Po świętach będę chciała się z nim spotkać i wszystko uzgodnić.

Dlaczego negocjacje ze starostwem, a potem z PUP trwały tak długo?
Tak długie negocjacje były wynikową przynajmniej dwóch rzeczy. Pierwsza to zdublowane stanowisko pracy, na które po moim odejściu została wybrana nowa dyrektor. Druga to ciągnąca się sprawa dotycząca nieprawidłowości na Wyspie Edwarda w okresie, w którym byłam prezesem. Przypomnę, że sprawa dotyczyła nienabijania na kasę niektórych transakcji przez ówczesną menadżer Wyspy Edwarda. Starosta miał wątpliwości, czy w tej sytuacji może bez obaw ponownie przyjąć mnie do pracy.

Czy pani powrót do PUP oznacza jakieś zmiany w tej instytucji?
Mam dość konkretne plany, co do PUP. Przez dwa lata bardzo obiektywnie patrzyłam na jego funkcjonowanie i wiem, że wymaga on delikatnego przemodułowania, ale nie zwalniania kogokolwiek. Moich pracowników zawsze postrzegałam jako bardzo dobrych fachowców, więc zmiany będą raczej organizacyjne.