Zbigniew Król - Trudno w wysokich górach znaleźć tę czerwoną linię, której nie należy przekraczać, bo można już z gór nie wrócić?
Chyba raz poczułem, że tę linię przekroczyłem, ale na szczęście wróciłem. Z tą czerwoną linią zawsze jest wielki problem, bo każdy ma ją gdzie indziej. Gdyby była znana, nie byłoby kłopotu. Ale tak nie jest. Zazwyczaj o wszystkim decyduje doświadczenie i własny punkt widzenia. Ale między odwagą a szaleństwem jest niewielka granica, którą łatwo przekroczyć.
Na pewno w górach ważna jest pokora, bez pokory nie ma sukcesu. Potrzeba też czujności, z którą jest kłopot, gdy warunki atmosferyczne są fatalne, a nasze siły na skraju wyczerpania. Myślę, że na Broad Peaku Maciej Berbeka stracił czujność i już nie wrócił.


Wielu pańskich przyjaciół zostało w wysokich górach, ginęli tam, nie wracali. Zastanawiał się pan, czy było warto tak ryzykować?

To źle postawione pytanie, bo jak zastanawiamy się, czy warto, to pojawia się jakiś czynnik ekonomiczny. A przecież my nigdy nie zastanawialiśmy się, czy się opłaca, nie przeliczaliśmy tego. Myślę, że w alpinistach, himalaistach jest wielki głód emocji, który realizują właśnie w górach. Alpinizm to taka choroba (śmiech). W wysokich górach w ciągu pięciu minut można przeżyć tyle, ile w rok na nizinach, w domu, w ciepłych pantoflach. To pasja, droga życiowa, z której nie można zawrócić.


Dziś żyjemy w świecie coraz bardziej wysportowanych ludzi. Czy takie wysportowanie pomaga w zdobywaniu wysokich gór?
Kiedy bywam na spotkaniach, to czasami ktoś podejdzie i powie, że myślał, że spotka dwumetrowego faceta z wielkimi mięśniami. A przecież jestem stosunkowo niewysoki, drobny. Sukces tkwi nie w mięśniach, ale w głowie i genach. Wielcy faceci potrzebują większego zasilania, lepszej regeneracji, co w Himalajach nie jest już możliwe, bo na dużych wysokościach jest ogromny problem z trawieniem. Dlatego himalaistami stają się zwykle ludzie, którzy mają charakterystykę długodystansowców, którzy potrafią zdobyć się na wysiłek w długim czasie.
Ja sam nigdy nie chodziłem na salę gimnastyczną, czy na siłownię. Ale trzeba pamiętać, że miałem tę możliwość, że większość roku spędzałem w górach i wspinałem się. Nie miałem zbyt wiele czasu na siedzenie, więc pewne rzeczy przychodziły mi w sposób naturalny.


K2 to jedyny 8-tysiecznik, który pozostał jeszcze niezdobyty zimą. Z pozostałych trzynastu, aż dziesięć zdobyli Polacy. K2 także będzie polskie?
To bez wątpienia byłoby ukoronowanie pewnej drogi i K2 Polakom najzwyczajniej się należy. Świat alpinistyczny także czeka, abyśmy to zrobili (śmiech). Dlatego szykujemy koleją wyprawę. Mam nadzieję, że skończy się tym razem sukcesem.

Krzysztof Wielicki (ur. 5 stycznia 1950 w Szklarce Przygodzickiej, gm. Ostrzeszów). 17 lutego 1980 roku jako członek narodowej wyprawy na Mount Everest pod kierownictwem Andrzeja Zawady, wspólnie z Leszkiem Cichym, dokonali pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik. Krzysztof Wielicki oprócz Mount Everestu jest jeszcze pierwszym zimowym zdobywcą Kanczendzongi i Lhotse. Na Lhotse stanął samotnie w noc sylwestrową w gorsecie, który nosił po uszkodzeniu kręgosłupa w górach. Na Broad Peak „wbiegł" solo w ciągu jednego dnia (pierwsze na świecie wejście z bazy na szczyt ośmiotysięcznika w ciągu jednej doby). Na Dhaulagiri (w 16 godzin) i Sziszapangmę wspiął się sam, wytyczając nowe drogi. Nikt też nie towarzyszył mu podczas wejścia na szczyt Gaszerbruma II. Świadkami samotnego wejścia na Nanga Parbat, jedną z największych ścian Ziemi, byli jedynie pakistańscy pasterze obserwujący jego wyczyn z oddalonych łąk. Brał udział w kilku wyprawach na K2. Dopiero podczas czwartej, latem 1996, wytrwałość została nagrodzona - wszedł na szczyt Filarem Północnym z dwoma włoskimi alpinistami.
[Źródło: Wikipedia]