W mojej najbliższej rodzinie nikt nie trenował profesjonalnie. Jedynie dziadek grał w piłkę nożną. Nie znaczy to, że moi rodzice siedzieli zawsze tylko na kanapie i oglądali telewizję. Rodzice zawsze lubili wychodzić na spacery, pojeździć na rowach. Lubili aktywność, ale nie taką wyczynową.
Jako dziecko uwielbiałam "Gwiezdne wojny" i ciągle chciałam walczyć na miecze. W pewnym momencie dziadek stwierdził, że już nie ma ochoty bić się ze mną na kije i zaprowadził mnie do klubu szermierczego. W Pabianicach, gdzie mieszkałam, nie ma zbyt wiele sekcji sportowych, ale akurat szermierka ma swoje tradycje. Miałam wówczas 9 lat. Jak się potem okazało, niektóre z moich koleżanek zaczęły trenować już we wcześniejszym wieku. Wyjątkiem jest Sylwia Gruchała, która miała 12 lat, ale naturalny talent.
Myślę, że szermierka może być sportem dla każdego. Konieczna jest wytrwałość, dążenie do celu, ale także umiejętność reagowania na sytuację. Akcja powinna przynieść reakcję. W szermierce staramy się także ze swoich wad zrobić zaletę. Ktoś kto jest niski musi być bardzo szybki, a ktoś wysoki potrafić wykorzystać zasięg swoich rąk. Sport generalnie pomaga w życiu, wykształca odpowiednie postawy, buduje systematyczność, ale też pomaga przyjmować porażki. W tym sporcie nie ma czasu na wielkie analizy. Jeśli rywal ciebie trafi, wstajesz i walczysz dalej.
Takie sytuacje przekładają się potem na życie. Porażka przestaje być aż tak bardzo bolesna, jest po prostu częścią życia. Wstajemy i do przodu.
Oczywiście moim największym marzeniem jako sportowca jest medal igrzysk olimpijskich. Ale wielką radość sprawia mi także zarażanie dzieci sportem. Takie spotkania jak w średzkiej "Trójce" mnie także uczą wiele. Wiadomo, że chodzi tutaj o zainteresowanie poprzez zabawę, czyli chwycenie floretu, założenie maski. Może dzięki takim lekcjom jak ta w Środzie powstanie kiedyś klub szermierczy.