Sprawą zainteresowały się media. W poniedziałek duży tekst opublikowała "Gazeta Wyborcza".

Byliśmy źle traktowani

- Wiele naszych koleżanek i kolegów boi się mówić o pracy u Marcina Bednarza. My się na to zdecydowaliśmy, oddajemy sprawę do prokuratury - mówią cytowani przez "Gazetę Wyborczą" Ksenia Poda i Ilia Lebiedenko. W rozmowie z "Gazetą Średzką" Ksenia dodaje, że nie mogli zgodzić się na takie traktowanie, bo przecież wszyscy ludzie, bez względu, czy są to Ukraińcy, czy Polacy, zasługują na szacunek. W pracy w firmie brata Marcina Bednarza doświadczyć mieli czegoś zupełnie odwrotnego.

Cytowani Ukraińcy twierdzą, że choć pracowali w firmie Wasz Dom, której właścicielem jest Arkadiusz Bednarz, to w rzeczywistości wszystkim kierował jego brat Marcin, radny powiatowy, były starosta. To on i jego współpracowniczka Anna zawiadują agencją zatrudnienia i firmą.

Zaczęło się od Facebooka. Na początku marca Ukraińcy chcieli zamieścić w tym medium społecznościowym na grupie "Środa Wlkp. Oddam za darmo" post dotyczący pracy w firmie Bednarza. Pisali, że pracowali w Środzie dwa miesiące, najpierw w pakowalni jajek, a potem przy obieraniu cebuli. Warunki pracy były bardzo trudne. Było zimno, ludzie obierali cebulę na mrozie. Napisali też, że zostali eksmitowani bez wyjaśnień i nie dostali pieniędzy za przepracowany okres.

- Mieliśmy godzinę na spakowanie się i wyprowadzkę. Bez pieniędzy, bez niczego - opowiada Ksenia Poda.

 

Interwencja Anety Kłopot-Warteckiej

Aneta Kłopot-Wartecka, szefowa średzkiego PUP, prywatnie jest jednym z administratorów grupy "Oddam za darmo". To ona trafiła na wpis, który bardzo ją poruszył. Skontaktowała się z Ukraińcami.

- Opowiedzieli mi, że byli zmuszani do pracy ponad siły, bez umowy, w skrajnych warunkach, że nie dostawali na czas pieniędzy, a także musieli płacić nieuzasadnione kary, np. za przyjęcie znajomych w domu, który Bednarz im wynajmuje. Skarżyli się też, że umowy są bardzo niekorzystne dla pracowników - mówi szefowa średzkiego PUP.

Ukraińcy poprosili ją o pomoc, a także udostępnili nagrania rozmów i korespondencję z grupy, jaką wszyscy pracownicy mają założoną przez firmę.

Aneta Kłopot-Wartecka poinformowała o wszystkim Państwową Inspekcję Pracy, Straż Graniczną oraz Ambasadę Ukraińską. Pomogła też Ukraińcom przygotować zawiadomienie do prokuratury. Ksenia i Ilia zamierzają złożyć zawiadomienie w najbliższych dniach.

- Decydując się na interwencję, kierowałam się tylko i wyłącznie chęcią pomocy ludziom, którzy prawdopodobnie zostali skrzywdzeni. Gdybym jako instytucja miała możliwość kontroli zaistniałej sytuacji, to zapewne bym ją wykorzystała. Niestety, z prawnego punktu widzenia jedyną możliwość sprawdzenia nieprawidłowości dało mi powiadomienie odpowiednich organów - opowiada szefowa średzkiego PUP.

Ksenia Poda i Ilia Lebiedienko opowiadały "Gazecie Wyborczej": - Pracowaliśmy dla Bednarza od przełomu lutego do marca. Zaczynaliśmy przy pakowaniu jajek, ale okazało się, że niby źle pracujemy i kierownik pakowni nas nie chce. Ale z innymi było podobnie. Potem przenoszą wszystkich na cebule, ale ta praca to koszmar: w smrodzie, na mrozie i w hałasie. To taki budynek dla zwierząt, a praca tam jest nielegalna. Moja koleżanka miała zaświadczenie od doktora, że jest chora, a dostała karę za to, że nie była w pracy. Znamy też przypadek mężczyzny, który za cały miesiąc otrzymał niespełna 20 zł, bo reszta została mu za karę potrącona z powodu choroby. Oni wiedzą, że ludzie nie mają pieniędzy, żeby wrócić na Ukrainę, i to wykorzystują.

 

Marcin Bednarz: Nie chcieliśmy ich. To próba zemsty

Marcin Bednarz twierdzi, że nie ma nic do ukrycia. Dlatego jedziemy do hali przy ul. Zakładowej w Środzie, gdzie Ukraińcy obierają cebulę korzystając z nowoczesnej maszyny. Jedziemy też do jednego z mieszkań przy ul Włoskiej. Wszystko w najlepszym porządku. W Kaźmierkach, gdzie odbyła się kontrola już firma nie działa, bo skończyła się tam umowa.

Marcin Bednarz stanowczo nie zgadza się z opisem całej sprawy przedstawionym przez Ukraińców. - To, co oni robią to próba zemsty. My o nich nie zabiegaliśmy. Oni chcieli u nas pracować - mówi.

O samej kontroli Państwowej Inspekcji Pracy i Straży Granicznej mówi spokojnie: - Chcieli zbadać legalność pobytu Ukraińców, którzy tam pracowali. Skończyło się tym, że Straż Graniczna pouczyła Ukraińców, że muszą na terenie Polski cały czas posiadać paszport przy sobie. Straż Graniczna chciała zobaczyć ich paszporty i kazała im pojechać do mieszkań po dokumenty. Dlatego, że mieszkają oni w różnych lokalizacjach, zajęłoby to mnóstwo czasu. Dlatego zaproponowałem, że przekażemy im kopie paszportów, bo posiadamy je w naszym biurze. Kontrola potwierdziła, że cała 15 legalnie przebywa w Polsce. Inspektorzy PIP wytypowali grupę osób, aby sprawdzić umowy. Zabrali dokumenty, sprawdzają.

- Kontrola była związana z tym, że dwie osoby z Ukrainy napisały, że w Kaźmierkach nielegalnie pracują Ukraińcy. Zrobili doniesienie do inspekcji pracy. Były to dwie osoby, które zanim do nas trafiły, pracowały gdzie indziej. Były niezadowolone z mieszkania. Zweryfikowaliśmy je i stwierdziliśmy, że nie byłyby dla nas pracownikami pożądanymi. W poprzedniej firmie mieli dużo nieobecności - opowiada Marcin Bednarz. -Wynajęliśmy im tylko mieszkanie. Mówili, że będą pracować dorywczo w innych firmach i płacić za mieszkanie. Współlokatorzy mówili, że chodzą gdzieś pracować, ale my nie zobaczyliśmy pieniędzy za najem. Chcieliśmy im dać szansę pracy przy cebuli, ale musieli zaczekać na dokumenty. Oni sami pojechali do Kaźmierek raz, potem drugi. Mój brat ich stamtąd wyrzucił.

Zdaniem Marcina Bednarza, para tak naprawdę u nich nie pracowała. - Musieli zapłacić za mieszkanie, ale ciągle nie mieli pieniędzy. W końcu, po trzech tygodniach pobytu, kazaliśmy im opuścić lokum. A mężczyzna zaczął się odgrażać, że zrobi mi „fajną reklamę". No i zrobił. W to wszystko włączyła się Kłopot-Wartecka, która uznała ich za poszkodowanych - mówi były starosta.

 

System kar

- Nie ma żadnego systemu kar. Ale jak podpisujemy umowę, to trzeba się z niej wywiązywać. Mamy 45 mieszkań i domów nie tylko na terenie Środy. Każdy zdroworozsądkowo myślący może wywnioskować, że to jest nierealne, aby skontrolować 7 dni w tygodniu każde mieszkanie, kto tam przychodzi i co robi. Niestety, nie wszyscy potrafią w odpowiedni sposób przyjmować gości, co kończy się interwencjami policji - mówi Marcin Bednarz.

I opowiada: W ostatnim czasie w jednym z naszych mieszkań niedzielna impreza z zaproszonymi gośćmi zakończyła się bijatyką między Ukraińcami a Gruzinami. Z udziałem nie tylko mężczyzn, ale również kobiet. Bijatyka przeniosła się na klatkę schodową, która została splamiona krwią. Zaniepokojeni sąsiedzi poprosili o interwencję. Gdy przyjechała policja, części uczestników zajścia już nie było na miejscu. Dość szybko ich zlokalizowałem i przyprowadziłem do mieszkania, w którym doszło do bijatyki. W innym lokalu doszło do podobnej sytuacji, z tym że Litwin straszył inne osoby nożem. Interweniowaliśmy z bratem jeszcze przed przyjazdem policji. Wszystkim osobom udało się bezpiecznie opuścić mieszkanie dzięki naszej interwencji, choć pijany i agresywny Litwin przyłożył bratu duży kuchenny nóż do szyi.

 

Będą pozwy

Ksenia Poda i Ilia Lebiedenko zamierzają złożyć pozew do prokuratury lada moment. Ale to zapewne niejedyny pozew, jaki wyniknie z całej sprawy.

- Mój brat i ja także składamy pozew przeciwko Anecie Kłopot-Warteckiej. Ona jest funkcjonariuszem publicznym, nie może być tak, że nie weryfikuje czyichś oskarżeń i potem je powiela. Nie jest tajemnicą, że Aneta Kłopot-Wartecka toczy ze mną walkę polityczną, a że lada moment ma się odbyć w kierowanym przez nią Powiatowym Urzędzie Pracy kontrola komisji rewizyjnej, której jestem członkiem, to znów przypuściła na mnie atak. Jeśli nie chodziłoby o atak na moją osobę, to w trosce o Ukraińców mogła przyjść do mnie do biura i sprawdzić wszystkie dokumenty - mówi Marcin Bednarz.

- Oczywiście pan Bednarz może czuć się skrzywdzony i próbować złożyć na mnie z jakiegoś nieuzasadnionego powodu zawiadomienie do prokuratury i tym samym próbować zmusić mnie do zaprzestania działań będących moim obywatelskim obowiązkiem, ale myślę, że nie ma na to odpowiedniego paragrafu, a wręcz istnieje konieczność powiadamiania właściwych organów o popełnieniu przestępstwa. Ponadto zarówno jako osoba prywatna jak i urzędnik nie pozwolę na to, aby ktokolwiek źle traktował w naszym kraju obcokrajowców. Pogarda, z jaką pan radny wypowiadał się na sesji o ludziach zza wschodniej granicy, pokazała jego szacunek do nich, a raczej jego brak - ripostuje Aneta Kłopot-Wartecka.

I dodaje: - Informacje, które uzyskałam od Ukraińców i które poszkodowani przekazali do prokuratury, są potwierdzone przez kilka osób. Jestem w posiadaniu nagrań oraz wiadomości z komunikatorów, w których te osoby skarżą się na działalność radnego Bednarza. Są to m.in. Ksenia, Ilia, Oksana, Natalia, Olya, Alona, Elena, Dariia, Zahar. Czyżby wszyscy mścili się i kłamali? Ja osobiście w to nie wierzę.

Szefowa PUP stanowczo odrzuca także zarzut dotyczący upolitycznienia sprawy. - Nie boję się komisji, bo wiem, że wszystko jest w porządku, tylko nie wyobrażam sobie sytuacji, w której osoba będąca ze mną w tak wielkim konflikcie, będzie mogła ocenić obiektywnie mnie i moich pracowników. Ale oczywiście pomoc Ukraińcom nie ma nic wspólnego z konfliktem z panem Bednarzem - mówi.

Aneta Kłopot-Wartecka wspomina za to kontrolę w Waszym Domu w 2020 roku, która wykazała 18 przypadków nielegalnego powierzenia i wykonywania pracy oraz blisko 40 przypadków niedopełnienia obowiązku powiadomienia PUP o podjęciu lub niepodjęciu pracy przez cudzoziemców. W tym przypadku sąd wydał wyrok nakazowy, uznając osobę wskazaną przez Straż Graniczą winną popełnienia wykroczenia.

- Nasi pracownicy zbyt późno wysłali dokumenty do urzędu pracy. Po kontroli Straży Granicznej dostaliśmy karę w wysokości 1 tys. zł. To cała afera. Osoby winne tamtej sytuacji już od dawna u nas nie pracują - opowiada Marcin Bednarz.

Aktualnie PUP na wniosek PIP sprawdza powierzenie pracy kontrolowanych przez nich Ukraińców. Efekty kontroli powinniśmy poznać wkrótce.

(kóz)