Właściciele pasiek w Ulejnie i sąsiednim Brzeziaku w piątek przed południem zauważyli, że padają pszczoły w należących do nich ulach. Skala była ogromna. Przed ulami zrobiło się czarno od martwych owadów, a przy ulach z godziny na godzinę było coraz ciszej.

Padały jak muchy
- W piątek około południa zadzwonił do mnie wuja, który ma sąsiednią pasiekę w Ulejnie, bo zaniepokoiła go duża ilość padłych pszczół przed ulami. Po przyjeździe stwierdziłem to samo u siebie - opowiada Karol Tomaszewski. W Ulejnie swoją pasiekę z 11 pszczelimi pniami prowadzi od 20 lat, ale pszczołami interesuje się od dziecka. Takiego pomoru nie widział jeszcze nigdy. Rok temu także nastąpiło zatrucie, ale padały nieliczne pszczoły. Teraz wystąpiła skala masowa.
- To typowy objaw zatrucia na pożytku. Pszczoły miały wysunięte języki. Szacuję, że wyginęło już około 50 - 60 procent pszczół - mówił "Gazecie Średzkiej" w sobotę. Później ta liczba zwiększyła się do około 60 - 70 procent.
Wojciech Owczarzak jest mistrzem pszczelarskim, a pasiekę prowadzi już od 50 lat. W Ulejnie ma teraz 16 uli. - To, co zobaczyłem w piątek przeraziło mnie. Na ziemi leżała kupa martwych pszczół. Zdrowe pszczoły usuwały z ula te martwe i zatrute, bo to naturalny proces higieniczny dla tych owadów. Pszczoły miały wyciągnięte języczki, co jest typowym objawem zatrucia. Pszczołom nie możemy w żaden sposób pomóc - mówi Wojciech Owczarzak.
Pszczelarze sami zebrali próbki martwych pszczół i zawieźli je do Powiatowego Inspektora Weterynarii w Środzie. Próbki zostały tam przyjęte, ale inspektor skierował na miejsce swojego pracownika, aby ten pobrał próbki komisyjnie, zgodnie ze sztuką. Próbki zostały potem wysłane do Państwowego Instytutu Badawczego w Puławach. - Czekamy na wyniki badań. Jeśli okaże się, że pszczoły zostały zatrute i uda się wskazać źródło zatrucia, wynik badania będzie podstawą do złożenia przez pszczelarzy roszczeń finansowych wobec osoby za to odpowiedzialnej - mówi Paweł Szczepański, powiatowy inspektor weterynaryjny w Środzie.

Kto winny?
Pszczelarze nie chcą przesądzać, kto jest winny masowemu zatruciu pszczół. - Mamy swoje przypuszczenia, ale nie chcemy oskarżać. Wolimy poczekać za wynikami - mówią zgodnie.
Właściciele pól prowadzą opryski na szkodniki, ale muszą to robić zgodnie ze sztuką. Opryski prowadzi się zatem po oblocie pszczół, kiedy wracają one do uli. Musi to jednak nastąpić na tyle wcześnie, aby środek zdążył zwietrzeć przed porannym wylotem pszczół.
- O tej porze roku kwitnie w zasadzie tylko rzepak, więc wiadomo, gdzie były pszczoły - mówią pszczelarze. I rzeczywiście, kiedy spojrzy się wokół, widać same pola rzepaku.
Co zatem mogło się stać? W Radio Poznań właściciel okolicznych pól rzepaku mówił: Wiadomość była dla mnie zaskoczeniem. Jesteśmy zszokowani. Też nam zależy na owadach pożytecznych, bo one pracują nie tylko dla pszczelarzy, ale także dla nas rolników zapylając nam plantacje - opowiadał. - Wykonywałem zabieg ochrony na rzepaku w nocy z wtorku na środę. Zabieg wykonywaliśmy już po oblocie pszczół, używaliśmy do tego dwóch środków ochrony roślin - wyjaśniał i zwracał uwagę, że być może wpływ na całą sytuację miały też warunki atmosferyczne. Było stosunkowo chłodno i wilgotno. Zdaniem rolnika, rośliny mogły tego preparatu nie przyswoić i mógł nie w pełni zostać odparowany.
Jeśli jednak oprysk był wykonywany z 5 na 6, a pszczelarze zauważyli padające pszczoły w piątek 8, a padały jeszcze w sobotę 9, to jak możliwe, aby środek nie zwietrzał? Próbkę rzepaku bada Instytut Ochrony Roślin w Poznaniu. Co ciekawe, rolnik w swojej wypowiedzi dla Radia Poznań wymienił nazwy użytych specyfików. I tym dalej zainteresowali się dziennikarze.
- Wykonujący opryski rolnik prawdopodobnie błędnie połączył preparaty - tłumaczył w Radio Poznań dyrektor poznańskiego Instytutu Ochrony Roślin prof. Marek Mrówczyński. - Stosował preparaty łącznie - używał preparatu na szkodniki - bezpiecznego dla pszczół, a także preparatu na choroby rzepaku, też bezpiecznego dla pszczół. Ale te preparaty połączył i okazało się, że te środki połączone niestety trują pszczoły.

Jakie straty?
W poniedziałek do Ulejna i Brzeziaka pojechała gminna komisja do szacowania strat. - Wstępne straty z tytułu utraconego miodu wyliczyliśmy na około 28 tys. zł - mówi Zbigniew Antkowiak, kierownik Referatu Rolnictwa i Ochrony Środowiska w Urzędzie Miejskim w Środzie. Na razie trudno szacować straty wynikające z konieczności odtworzenia pszczelich rodzin.
Szacuje się, że mogło paść nawet milion pszczół. - Nie wiemy, czy rodziny po części odbudują się na koniec czerwca na lipę, czy też cały ten sezon będzie stracony. Na pewno strasznie żal tego wszystkiego - mówi Karol Tomaszewski.
Zbigniew Król