Do dnia dzisiejszego (25 kwietnia 2021) na Tajwanie było ogółem 1100 przypadków zachorowania na covid-19, 12 osób zmarło. Tylko dziś, kiedy rozmawiamy, odnotowano 3 osoby zakażone. Dodam też, że Tajwan na 29 mln ludności, a wyspa jest 8 i pół razy mniejsza od Polski. Zagęszczenie jest więc ogromne.
I mimo tego zagęszczenia covid wcale się mocno nie rozprzestrzenił. Jak to możliwe?
Maria Li: Wydaje mi się, że Tajwan był pierwszym miejscem, które dowiedziało się o pandemii. W grudniu 2019 do Wuhan pojechali wolontariusze, tajwańscy eksperci, którzy odpowiedzieli na prośbę o pomoc ze strony Chińczyków. Wolontariusze na własne oczy zobaczyli, że to bardzo poważna sprawa. Kiedy wrócili na początku stycznia 2020, zapowiedzieli, że będzie światowa pandemia. Ale nikt im nie uwierzył. Od razu została powiadomiona WHO, z sugestiami, by już zamykać granice, by podjąć szybkie działania, żeby wirusa zatrzymać, bo inaczej nie będzie nad nim kontroli. Tajwan jednak nie jest członkiem WHO, więc nikt tego nie słuchał. Rząd tajwański podjął działania w kraju. Zamknięto granice, szczególnie tę z Chinami. Dzięki aplikacji Line, którą ma chyba każdy Tajwańczyk, dostawaliśmy bardzo konkretne informacje na temat osób zarażonych - gdzie i od kogo mogli się zarazić oraz kogo oni sami mogli zarazić. Bardzo szybko weszły też w życie przepisy o izolacji oraz kwarantannie. Na Tajwanie jest to o tyle łatwe, że w całym kraju jest gęsta sieć monitoringu. Tam praktycznie na każdym słupie jest kamera, więc łatwo było prześledzić drogę zakażonego.
Tajwańczycy nie mają poczucia, że są inwigilowani?
M.L.:
Na Zachodzie to się źle kojarzy, trochę nam ta „wolność" uderza do głowy. Nawet jeśli sprawa dotyczy naszego bezpieczeństwa, nie godzimy się na najmniejsze środki kontroli. Ale tamci ludzie mają inną mentalność, wywodzącą się z kolektywnego myślenia. Dla nich dobro ogółu jest ważniejsze niż dobro jednostki. Tak bardzo mocno zakorzeniona jest odpowiedzialność zbiorowa. W społeczeństwie jest też większe zaufanie do działań rządu i do siebie nawzajem.
A w praktyce - dzięki temu monitoringowi Tajwan jest bardzo bezpiecznym miejscem. Tam można na ławce czy w kawiarni zostawić komputer, torebkę - wszystko. Nikt tego nie ruszy. Zgubiony gdzieś portfel znajdzie się jeszcze tego samego dnia. Ja sama, kiedy studiowałam, nie bałam się wracać nocą do domu np. z bibliotek, które są tam czynne całą dobę. W Polsce, nawet w tak małym i spokojnym mieście jak Środa, bałabym się wracać sama w nocy. Zwłaszcza przez średzkie planty (śmiech).
Mimo trudnej sytuacji, związanej z pandemią, zdecydowali się państwo wrócić do Środy
M.L.: Nasza córka Lilianka urodziła się w listopadzie 2019. Chcieliśmy przyjechać na święta, ale Lilianka była jednak za mała ma tak daleką podróż. Trochę żałuję, że nie przyjechaliśmy na wakacje 2020, bo tajwańskie lato jest trudne do zniesienia. Jesienią zastanawialiśmy się, czy przyjechać, bo w Polsce rosła liczba zachorowań. Ale nie byłam w stanie spędzić kolejnych świąt Bożego Narodzenia bez rodziny. Najbardziej bolało mnie, że moi rodzice nie znają swojej wnuczki. Przyjechaliśmy więc na dłużej, również ze względu na nasze plany, związane z otwarciem biura podróży. Oboje jesteśmy pilotami wycieczek i nadal chcemy się tym zajmować.
Turystyka to jedna z najbardziej poszkodowanych branż w wyniku pandemii. Jak planują państwo swoją przyszłość?
M.L.:
Teraz mamy czas na przygotowania. Po pandemii ruszymy pełną parą z wycieczkami. Przygotowujemy broszury, trasy, wyliczamy kilometry między miejscowościami, załatwiamy potrzebne dokumenty. Do tego czasu współpracowaliśmy z biurami podróży na Tajwanie. Mój mąż jest pilotem wycieczek już od 17 lat. Ale dojrzeliśmy do decyzji, by robić to na własny rachunek. Choćby dlatego, że nie będziemy przecież wiecznie młodzi, a w takiej sytuacji możemy zlecać pilotowanie wycieczek innym osobom, sami zajmując się innymi sprawami, związanymi z biurem. Mąż specjalizuje się w klientach vip-owskich, a takie grupy oczekują wycieczek zorganizowanych od początku do końca, pełnego serwisu i pełnej dyspozycyjności przez cały czas trwania wycieczki. I w takich klientów będziemy celować. Jeszcze przed pandemią, przy współpracy z innym biurem, udało nam się zorganizować kilka wycieczek Tajwańczyków po Polsce.
Chcecie więc pokazywać Polskę bogatym ludziom z chińskiego obszaru językowego?
M.L.:
W pewnym momencie świat zachłysnął się tanim podróżowaniem, stylem backpakerskim, wycieczkami niskobudżetowymi. My niekoniecznie chcemy pokazywać taką Polskę. Dla przykładu - na takich wycieczkach ludzie przez 12 dni nie jedli nic oprócz chińskiego jedzenia. Sama byłam kiedyś przekonana, że kiedy Azjaci przyjeżdżają do Polski, chcą jeść tylko swoje jedzenie, że nie są otwarci na nową kuchnię. A tak nie jest! Dlatego mamy wrażenie, że wypełnimy lukę w turystyce nastawionej na Azjatów i że dzięki temu pokażemy im zupełnie inną Polskę.
Chce pani zostać taką ambasadorką Polski na Tajwanie i w obszarze chińskojęzycznym?
M.L.:
Tak, tym bardziej że ja faktycznie miałam kiedyś plany dyplomatyczne, zresztą w tym kierunku studiowałam. Weszłam już w ten świat służby w ambasadzie czy w konsulacie, bo miałam praktyki w placówkach dyplomatycznych w Pekinie i na Tajwanie. Na Tajwanie pracowałam na etacie jako osoba zajmująca się sprawami konsularnymi. Wtedy zobaczyłam, jak to wszystko funkcjonuje, że tak naprawdę to jest służba przez 24 godziny na dobę, przez 7 dni w tygodniu i 365 dni w roku. Tu nie ma dni wolnych. A po drugie w dyplomacji można mieć dużą wiedzę, ogromne doświadczenie, ale nie osiągnąć wysokiego stanowiska bez znajomości w odpowiednich kręgach. Na początku więc zachłysnęłam się tą pracą w ambasadzie, ale z czasem przyszła refleksja, czy na pewno tak chcę funkcjonować, praktycznie bez życia prywatnego, bez czasu dla rodziny.
I wtedy poznała pani przyszłego męża?
M.L.:
Tak. I uświadomiłam sobie, że razem możemy pracować na dobre relacje między Polską a Tajwanem i robić Polsce dobry PR. Pokazać ją od najpiękniejszej strony.
Co Tajwańczycy wiedzą o Polsce?
M.L.: To smutne, ale jeśli w ogóle kojarzą Polskę, to tylko z Auschwitz. Ewentualnie słyszeli coś o Warszawie, może o polskim papieżu św. Janie Pawle II. Dlatego mamy dużo do zrobienia. Oprócz natury, miast, chcemy im pokazać walory polskiej kuchni. Podczas naszych 10-dniowych wycieczek zaledwie jeden posiłek jest chiński.
Smakuje im polska kuchnia?
M.L.:
Tak, bardzo! Zabieramy ich do dobrych restauracji, gdzie serwują tradycyjną polską kuchnię, albo nawiązującą do tradycji. Proponujemy im kaczki, ryby, które Azjaci uwielbiają. Chcemy, żeby wyjeżdżali od nas z poczuciem, że w Polsce można dobrze zjeść, dobrze wypić i do tego zobaczyć piękne miejsca. I żeby chcieli tu jeszcze wrócić. Niekoniecznie pamiętają muzea, ale z pewnością żurek w chlebie, czy nocleg w kopalni, albo wypiekanie pierników w Toruniu. Z czasem chcemy też poszerzyć naszą ofertę o kraje nadbałtyckie i Skandynawię. Ale jednak priorytetem jest dla nas Polska.
Darren, jaką wiedzę miał pan o Polsce przed poznaniem Marii?
D.L.:
Bardzo podstawową. Podobnie jak moi rodacy, Polska kojarzyła mi się z bardzo smutnym miejscem, związanym z II wojną światową, z eksterminacją Żydów.
M.L.: Ja sama, kiedy zaczęłam mieszkać na Tajwanie, słyszałam często opinię, że przecież w tej Polsce nic nie ma. Pytałam wtedy, w jakich latach te osoby u nas były. Okazało się, że w 1985 roku. Po tamtym okresie mogło pozostać takie wrażenie.
Faktycznie, wtedy nic nie było. Poza octem... Darren, a co w Polsce najbardziej pana denerwuje?
D.L.:
Marny poziom usług i niewygoda w dotarciu do wielu miejsc. Na Tajwanie, ze względu na zagęszczenie populacji, wszystko jest „pod nosem". To tak, jakby na każdym rogu ustawić sklep Żabka, gdzie oprócz spożywki będzie ksero, bankomat i jedzenie restauracyjne, które można zjeść nawet na miejscu. Takie małe punkty są tam co 20 metrów. Nie jest to dziwne, kiedy spojrzy się w górę i zobaczy wieżowce, w których są tysiące ludzi.
M.L.: No i poziom usług w Polsce. To jest coś, co denerwuje. Tutaj robi się ze wszystkiego wielką łaskę. Na Tajwanie klient jest dużo lepiej traktowany - w restauracjach, w kasach, w urzędach, w sklepach. Czuję się tam nieco zażenowana traktowaniem klienta np. w sklepach. Szczególnie w japońskich sieciach handlowych, ale nie tylko. Oni naprawdę szanują klienta. No i ta moc sprawcza urzędnika i opieszałość naszych urzędów. Na Tajwanie rezydenturę załatwiłam w 3 godziny. U nas mąż musiał na nią czekać 17 miesięcy.
A co pana w Polsce zaskoczyło?
D.L.:
Bardzo dużo obchodzonych świąt i dni, o których należy pamiętać. Na Tajwanie wiosną jest sprzątanie grobów, pod koniec zimy chiński nowy rok i w połowie roku święto środka jesieni. To wszystko. A tutaj trzeba pamiętać o urodzinach, imieninach, rocznicach. Nawet niekoniecznie je świętować, ale trzeba pokazać innym, że pamiętamy. Na Tajwanie nie ma imienin, jeśli już, to urodziny, które czasami są świętowane, częściej nie.
Jak wyglądają stosunki rodzinne? Czy są rodziny wielopokoleniowe?
D.L.:
Podobnie jak w Polsce - zmiana nadchodzi razem z młodszym pokoleniem. Nadal zdarza się, że rodzice wybierają współmałżonka dla swojego dziecka. Inaczej jest wśród ludności napływowej. I tutaj bardzo często rodzice zostawiają dzieci pod opieką dziadków. Bo sami bardzo długo pracują.
Najważniejsza różnica między Tajwanem a Polską to małżeństwa homoseksualne. Tam pary jednopłciowe mogą się legalnie pobrać, funkcjonują jako małżeństwa. Ale nie mogą adoptować dzieci. Zresztą jest tam bardzo dużo społeczności homoseksualnej.
Jaki wpływ na życie codzienne mają skomplikowane stosunki pomiędzy Chinami a Tajwanem?
D.L.:
Czasami trudno nam wytłumaczyć, że Tajwan to osobne państwo. Tylko niestety nieuznawane na arenie międzynarodowej. Tajwan ma swój rząd, swoją autonomię.
Ja urodziłem się w 1980 roku i dorastałem w poczuciu ciągłego zagrożenia ze strony chińskiej. Widmo wojny wisiało w powietrzu. Teraz młodzi ludzie już przestali się na tym widmie skupiać. Trochę się denerwujemy, ale podchodzimy do tego spokojnie. Przecież słyszymy to już od dziesiątek lat.
M.L.: Chinom chodzi o to, by społeczeństwo żyło w poczuciu beznadziei i lęku. To ogranicza rozwój. Mimo to Tajwan stał się potentatem technologicznym, uznawanym na całym świecie. Tajwan jest najważniejszym na świecie producentem chipów, są tu największe firmy z branży IT. Z tego powodu Chiny nie mogą pozwolić sobie na otwarty konflikt zbrojny. Mają za dużo do stracenia. Jedyne co mogą robić to oddalać moment uzyskania przez Tajwan niepodległości. To jest wojna psychologiczna.
Będziecie wiedli życie pomiędzy dwoma bardzo oddalonymi od siebie krajami. To rodzi problemy.
M.L.:
Czujemy się odpowiedzialni za oba te państwa. Ja razem z Darrenem poślubiłam też Tajwan, on związał się z Polską. Oba te kraje kochamy i dlatego przejmujemy się tym, co się w nich dzieje, tym, że coś im zagraża.
A problemy? Przede wszystkim finansowe, bo loty są bardzo drogie (śmiech). Bo chce nam się być i tu i tam. Chociaż zawsze się tęskni. Darren się śmieje, że ja chyba bardziej tęsknię za Tajwanem, niż on. Ale ja tak mam. Zawsze tęsknię. Kiedy jestem tam, tęsknię za kiszoną kapustą i ogórkami, za wolną przestrzenią, bez wieżowców, za liśćmi spadającymi z drzew. A kiedy jestem tutaj brakuje mi tajwańskiego ciepła, całorocznej zieleni i tego pysznego tajwańskiego jedzenia.