Jej rodzina z Wielkopolską związana jest od ponad 300 lat. Dom przy ulicy Kilińskiego wybudował przed wojną właśnie Władysław Śmiśniewicz, kupiec, radny miejski, osoba dla Środy bardzo zasłużona. Tutaj urodziła się babka Maria oraz - zbiegiem okoliczności - mama pani Beaty, Bożena Motylewska. - Moja babcia Maria, po wyjściu za mąż, mieszkała w Poznaniu. Ale często odwiedzała swoich rodziców w Środzie. Właśnie podczas takich odwiedzin, które w 1928 r. przypadły krótko przed terminem rozwiązania, urodziła córkę Bożenę, moją mamę - opowiada Beata Wielopolska.
Podobnie jak Bożena Motylewska-Wielopolska, osoba wielu zawodów i pasji, niezwykłą osobowością odznacza się także jej córka. Mówi o sobie, że spontanicznie wykorzystuje zrządzenia losu. W klasie maturalnej dostała się do finału Ogólnopolskiej Olimpiady Języka Niemieckiego. Nagrodą była tygodniowa wycieczka do Wiednia. Był rok 1982, stan wojenny. W ostatniej chwili udało jej się zorganizować paszport i wizę austriacką. - Już wtedy wiedziałam, że będzie to bilet w jedną stronę. Żyliśmy w przekonaniu, że nigdy nie uda się wyjechać na Zachód. To była dla mnie jedyna szansa.
Przyznaje, że był to szalony krok, tym bardziej, że miała przy sobie zaledwie 40 dolarów, a w pamięci tylko trzy numery telefonów. Ale przetrwała. W styczniu 1983 przyznano jej azyl polityczny, mogła więc natychmiast rozpocząć studia. Wybrała historię sztuki. Momentem przełomowym było dla niej odkrycie malarstwa skandynawskiego z przełomu wieków, z którym zetknęła się w 1986 r., podczas zwiedzania wystawy w Londynie. To stąd jej późniejsze wizyty w Helsinkach, Oslo i Sztokholmie, gdzie zbierała materiały do swojej pracy magisterskiej na temat pejzażu symbolistycznego.
Zawodowo odnalazła się w turystyce. Została pilotem wycieczek. Po Europie, szczególnie tej środkowo-wschodniej, obwoziła początkowo głównie Amerykanów, a później mieszkańców wszystkich pozostałych kontynentów. Sporo się w życiu napodróżowała, oglądając przy okazji dzieła malarskie swoich ukochanych artystów. Jej drugą po malarstwie miłością jest muzyka.
Od zawsze kocha Włochy. Śmieje się, że tylko przez przypadek nie urodziła się w Italii. Oczarował ją karnawał w Wenecji, na który w 1996 roku zabrała swoją mamę. Oczywiście obie panie musiały mieć odpowiednie kostiumy. I tu mama zaprezentowała swój krawiecki kunszt. - Dla mnie uszyła kostium Damy. A że zahaczyłyśmy wtedy o początek Wielkiego Postu, strój mamy został tak wykreowany, by zyskać miano Środy Popielcowej - wspomina.
I tak to się zaczęło. Później powstał pierwszy Arlekin, a z czasem kolejne kostiumy, m.in. na potrzeby festiwalu kultury włoskiej w Gdyni. Pani Beata każdy kostium przekształcała w pełną symboliki postać sceniczną. Powstały cykle „Wdowy", „Requiem", „Rodzina Arlekinów" i „Cztery Pory Roku", z którym średzianie mieli okazję zapoznać się podczas wystawy „Radość życia", zaprezentowanej 2 lata temu w Galerii Miejskiej. Mimo że to mama Bożena była muzykologiem, muzykę dla założonego przez siebie w 2008 roku teatru wybierała Beata Wielopolska.
Od dwóch lat ten swoisty teatr ma też swoje odsłony w Galerii Miejskiej w Środzie. Wczoraj zawitali tam „Damy i Dożowie". Za dwa lata galerię zawojują Arlekiny.
Tymczasem pani Beata stała się średzianką. Przyczyniła się do tego jej mama, która w latach 90. XX w. rozpoczęła starania o odzyskanie kamienicy Władysława Śmiśniewicza. Pani Beata początkowo przyjeżdżała tu sporadycznie. Widziała jednak, że dom, aby nie marnieć, potrzebuje czułego oka właścicieli. Dlatego postanowiła zamieszkać tu na stałe. Dzięki remontom kamienica Śmiśniewiczów pięknieje. - Zakochałam się w tej kamienicy. To niesamowite, że historia mojej mamy zatoczyła tu koło, bo umarła w mieście, w którym się urodziła. Ostatnie dni życia spędziła właśnie tutaj, z nami - przyznaje pani Beata. Po chwili dodaje: - Teraz moje życie kręci się między trzema miastami - Wiedniem, Warszawą i Środą. Jednak z każdego wyjazdu z radością wracam do Środy - do Rodzinnego Domu.
Hanna Sowa