Krzysztof Kubiak: Od kilku miesięcy jest pani posłanką. Jak się pracuje w parlamencie?

 

Ewa Schädler: Jedno, co jest tutaj stałe i pewne to chaos. Trzeba dużo biegać, a niekiedy wręcz pędzić. Kilka dni temu, w czasie jednego dnia prac sejmu, zrobiłam w samym budynku parlamentu 10 tys. kroków na szpilkach. Nie jest to uporządkowana praca, jakiej bym sobie życzyła, ale jest to koszt bycia w małym klubie. Mamy komisje, obrady. Często poszczególne obowiązki się nakładają na siebie. Pracy jest bardzo dużo, gdyż jestem w Komisji Etyki oraz Komisji Spraw Zagranicznych. To niekiedy frustrująca praca, ale bardzo satysfakcjonująca.

 

Coś panią zaskoczyło w sejmie?

 

Wszystko mnie zaskoczyło i ciągle zaskakuje. Już pierwsze posiedzenie było zaskakujące, szczególnie to pierwsze, merytoryczne. Zaskoczyła mnie atmosfera na sali plenarnej. Myślałam, że to bardziej rozmowa oparta na argumentach. Jest tam natomiast bardzo dużo emocji, często niepotrzebnych. Są ciekawe osoby, jak np. Grzegorz Braun, który cały czas zadziwia. I to negatywnie.

 

Niekiedy można panią zobaczyć w samym centrum medialnych relacji, w czasie ważnych debat na mównicy, czy przy samym marszałku Hołowni. Jak sobie pani radzi z tym - powiedzmy wprost – byciem na świeczniku?

 

Idąc do polityki postawiłam wszystko na jedną kartę. Średzianie mnie świetnie znają, wiedzą, gdzie pracowałam i czym się w życiu zajmowałam. Jednak stwierdziłam, że Polska, którą kocham i staramy się budować od czasu odzyskania niepodległości, zaczyna iść nie w tym kierunku, na który się godziłam w 1989 roku. Dlatego postanowiłam wyjść z roli krytyka i komentatora politycznego i wejść w mniej komfortową sytuację, czyli najpierw aktywistki społecznej, co doprowadziło mnie ostatecznie na ul. Wiejską w Warszawie, do sejmu. To na pewno ogromny sukces, dlatego staram się robić wszystko cokolwiek tylko mogę, aby być aktywną posłanką. Nie traktuję tego jako bycie na świeczniku, ale wypełnianie mandatu poselskiego, który jest służbą.

 

Często jeszcze pani bywa w powiecie średzkim? Żyje pani sprawami lokalnymi, czy nie ma na to po prostu czasu?

 

Przejeżdżam przez Środę najczęściej jadąc do Wrześni, skąd jadę pociągiem do Warszawy. Dzieje się to zazwyczaj dwa razy w tygodniu. Staram się po drodze odwiedzić Środę czy gminę Zaniemyśl. Środa to nadal część mojego serca, które bije dla całej Wielkopolski i Polski. To serce bije też lokalnie, bo było mi bardzo przyjemnie chodzić niedawno po targowisku i rozmawiać z dobrze znanymi mi osobami, które nadal mnie poznają. Ostatnio byłam tam z naszą kandydatką Agnieszką Wiśniewską, nieznaną w Środzie, ale która zdobyła bardzo dużo głosów właśnie w naszym mieście i dostała się do sejmiku. Za to dziękuję szczególnie tym średzianom, którzy z racji znajomości mojej osoby postawili właśnie na Agnieszkę Wiśniewską.

 

A śledziła pani wybory samorządowe w Środzie?

 

Tak, oczywiście. Śledziłam na etapie prekampanii, później już w tej faktycznej kampanii wyborczej. Nie ukrywam, że to co 21 kwietnia nastąpi będzie bardzo znaczące dla kierunku w jakim miasto będzie dalej zmierzało. Piotr Mieloch to osoba, która obecnie kreuje politykę na kolejne lata. Jeśli Wojciechowi Ziętkowskiemu uda się uzyskać przewagę i wygra drugą turę, wówczas to na nim spocznie ta poważna rola kreowania miasta i jego dalszego rozwoju. Zachęcam średzian do świadomej decyzji. Muszą wiedzieć, że wybierają pewną filozofię rządzenia miastem na kolejne 5 lat, a to jest naprawdę bardzo ważne.